Chińskie przesądy

Chińczycy są przesądni. Liczba cztery? Śmierć. Zegarek w prezencie? Śmierć. Chińskie przesądy można by wymieniać jeszcze długo. Myśleliśmy: nic wielkiego, podobne ludowe mądrości mamy też w Polsce, ale nikt nie traktuje ich poważnie. W Chinach jednak do przesądów podchodzi się śmiertelnie serio.

Cofnijmy się jednak w czasie o miesiąc. Dojeżdżamy do Chengdu, nocleg tradycyjnie mamy zaklepany z Couchsurfingu. Dwudziestoletnia Chinka sama zaprosiła nas do siebie i zaoferowała, że przechowa cały nasz majdan na czas pobytu w Hong Kongu. Umawiamy się w centrum miasta, przyjeżdża na rowerze. „Jedźcie za mną” – rzuca i znika. Kręcę z wywieszonym językiem i toruję sobie drogę między tysiącami skuterów i samochodów, aby utrzymać ją w ogóle w zasięgu wzroku. Dziewczyna śmiga niczym nowojorscy kurierzy. W końcu docieramy do naszego nowego domu.

Dziewczynę samotnie wychowuje mama, która oczywiście ni w ząb nie rozumie po angielsku, ale córka cierpliwie tłumaczy i możemy wymienić kilka zdań na neutralne tematy. Wszystko wydaje się super. Przyjaźni, uśmiechnięci, otwarci na gości w swoim domu ludzie. Jeszcze tego samego dnia przejeżdżamy wspólnie na rowerach pół miasta, wpadamy nawet na kolację do dziadków. Przy okazji sporo gadamy. Dowiadujemy się na przykład, że dziewczyna w Internecie zawsze podpisuje się ksywką, a nieswoim prawdziwym chińskim imieniem i nazwiskiem. Rozumiemy, rządowa inwigilacja. Komplementujemy jej szaloną jazdę na rowerze i pytamy czy nie boi się równie szalonych chińskich kierowców. W odpowiedzi słyszymy, że ona po prostu jedzie i niczego się nie boi, bo wyższe siły mają ją w swojej opiece.

Następne dni w Chengdu mijają nam świetnie. Nasi gospodarze dbają o nas aż do przesady. Czarne od brudu kurtki, czy rękawiczki pierzemy cichaczem, aby mama Chinki nie wyrwała nam ich z rąk i nie zrobiła wszystkiego sama. Na nasze równie brudne rowery i sakwy przydzielono największy, reprezentacyjny pokój w dość ciasnym mieszkaniu. Tam też mamy nasze posłanie obok tradycyjnego stolika do picia herbaty, przy którym zostajemy usadzeni ostatniego wieczoru przed wylotem do Hong Kongu.

Rozmowa od początku toczy się w mocno napiętej atmosferze, temat: religia. Czujemy, że to nie jest taka zwykła gadka, ale przepytywanie nas i wyraźne oczekiwanie potakiwania, aprobaty. Nasi gospodarze bardzo podkreślają swoją religijność. Są z niej dumni, bo jak twierdzą w Chinach rząd cały czas próbuje ją zwalczyć. Mażna konsekwentnie milczy, więc podtrzymywanie rozmowy spada na moje wątłe barki. Myślę sobie, opowiem o tym jak to w czasach PRL, Katolicy także nie mieli lekko. Nie chcą tego słuchać, zmieniają temat na cudowne uzdrowienia. „Lekarz to strata czasu, ze wszystkiego wyleczy nas Bóg. Miałam chorego kolegę, bolał go brzuch, ale poczuł tę magiczną moc w swoim ciele i ozdrowiał.” – słyszę i powstrzymuję się od komentarza. Wyraźnie widać, iż możemy być trudnym materiałem do szybkiego nawrócenia. Dostajemy dyspensę, aby iść spać. Musimy przecież wcześnie wstać, lot mamy z samego rana. Uff.

Próbowaliśmy potem ustalić w jaką konkretnie religię wierzą nasi dobrodzieje, ale nie udało się. Kultura Chin to dla nas wyzwanie. Wyszło na to, że jest to osobliwy miks: chińskie przesądy plus po trochu z każdej monoteistycznej religii świata. Mniejsza o to. W połowie naszego pobytu w Hong Kongu dostajemy SMS: „Oboje z moją mamą mamy wrażenie, że nie jesteście oficjalnym małżeństwem, więc po powrocie musicie szukać innego miejsca do spania”. Jesteśmy mocno zdziwieni, przecież od początku niczego nie ukrywaliśmy, a wcześniej zdarzyło nam się spać nawet u ortodoksyjnych Muzułmanów i nie robili z tego aż takiego problemu. Cóż, trudno. Po powrocie przenosimy się do hostelu i wpadamy po rzeczy. Nasza couchsurfingowa Chinka żegna się z nietęgą miną, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Chyba jednak decyzję o naszej eksmisji podjęła autorytarnie mama.

Przez kolejne dwa tygodnie pogoda zdecydowanie nam nie dopisywała. Było ciemno, zimno, mglisto, pochmurnie i deszczowo. Lało dzień w dzień, jechaliśmy po kiepskich drogach, byliśmy ubłoceni od stóp do głów. Prawie zawsze zwijaliśmy namiot, który wyglądał jak mokra ściera, aby potem po drodze gdzieś go dosuszać i walczyć z radośnie rozwijającym się grzybem. W takich warunkach bez sensu zgrywać superbohaterów. Jeżeli jest taka możliwość, trzeba iść do ludzi. Ci, mniej lub bardziej ochoczo zapraszali nas pod swój dach, pomagali nam się ogrzać, częstowali wrzątkiem do zupki instant. Ilekroć byliśmy już u kogoś w domu, gdy nadchodził wieczór dostawaliśmy wyraźną sugestię, aby go opuścić. Myśleliśmy: trudno, raz dobra karma, raz zła. W Chinach najwyraźniej trafialiśmy gorzej.

O co, tak naprawdę, mogło chodzić i dlaczego wcześniej w Chengdu dostaliśmy nakaz eksmisji dowiedzieliśmy się dopiero przed samym wyjazdem z Chin. Nasze drogi skrzyżowały się z jeszcze jedną młodą Chinką. Dziewczyna pochodziła z bogatej rodziny, była już trzecim dzieckiem, za co w tym kraju płaci się gigantyczny podatek. Wiecie, hipsterskie oprawki okularów, smartfon przyklejony do ręki i non-stop zakupy super drogich ciuchów w sieci. Przenocowała nas w szkole z internatem. Ja w pokoju dla chłopców, Mażna w pokoju dla dziewczynek. Obowiązkowo, bez żadnych sztuczek!

– A co jeżeli spalibyśmy pod twoim dachem razem? – pytamy.

– W takim wypadku, gdyby przyszło wam do głowy uprawiać seks, zesłalibyście na mój dom pecha – słyszymy w odpowiedzi i nie dowierzamy.

– Ale przecież możemy po prostu grzecznie spać. Słowo daję.

– Ale ja nie mam jak tego sprawdzić – z rozbrajającą szczerością odpiera Chinka, uśmiecha się i dodaje – Nawet legalne, chińskie małżeństwo goszcząc w nie swoim domu śpi w oddzielnych pokojach.

– I ty naprawdę w to wierzysz? Tak serio?!

– Tak. Taka jest nasza tradycja.

Dziewczyna najwyraźniej była zdziwiona naszą ignorancją względem chińskich przesądów i postanowiła zagadać jeszcze raz. Padło na rosyjskiego hipisa, autostopowicza, który nocował akurat w moim pokoju.

– A Ty w co wierzysz? W tego, no no… Jezusa?!

– Ja wierzę w autobus 161, który mnie tutaj do ciebie przywiózł – odparł Rosjanin.

Wariat – pomyślała Chinka, odwróciła się na pięcie i wyszła.

16 odpowiedzi do “Chińskie przesądy”

      1. Mam żonę Chinkę – raczej nie było problemu ze spaniem razem jako narzeczeństwo i później jako małżeństwo. Zarówno u znajomych, u jej rodziny czy w hotelach/hostelach. Czytałem o tym Hong Kongu – to jakaś abstrakcja, przecież tam są całe dzielnice ‚lekkich obyczajów’.

    1. To już trzeba ekspertki od Chin jakieś, może spytaj Pojechana 😉 Po Pamirze w tym roku wędrował ponoć jakiś Niemiec z psem, ale oni tam to chyba bardziej tolerancyjni są 😉 Pytają o obrączki, ale nie robią z tego wielkiego problemu 😉

    2. Do muzułmańskiego domu podobno psom wchodzić nie wolno, bo to zwierzęta nieczyste. A w Chinach? Cóż, piesków w domostwach jest pełno, są tu traktowane przyjaźnie, i raczej nie boją się, że któregoś dnia trafią na talerz (jedzenie psiego mięsa jest w Chinach moim zdaniem mniej popularne, niż się zwyczajowo mówi, ale może mało widziałam)

    3. niedawno z radia dowiedziałem się, że także w naszych rejonach psy były uważane za nieczyste jeszcze kilkaset lat temu. stąd powiedzenia „zejść na psy” czy „pies ci mordę lizał”. największym poniżeniem było powieszenie skazańca razem z bezpańskim psem, a nawet darowanie kary śmierci i powieszenie psa zamiast człowieka (pohańbienie:). sry za offtop, tak mi się przypomniało

    4. To może pójdźmy o krok dalej. A co oni myślą o spaniu osobników tej samej płci w tym samym pomieszczeniu? Czy to już miejsce, w którym tradycja ustępuje osobistym uprzedzeniom/interpretacjom?

    5. Ciężko powiedzieć, ale pamiętam nieśmiałe pytanie Chinki, która była u nas w Wawie, o to czy znamy jakieś lesbijki, i jej szok i niedowierzanie na naszą twierdzącą odpowiedź. A potem tłumaczyliśmy jej nagłówki z polskich internetów – akurat królowała Anna Grodzka.

  1. W Korei i Japonii też boją się czwórki. Często w budynkach nie ma czwartego piętra, albo pokoju/mieszkania nr. 4 (104, …) w hostelu/bloku;-)

  2. hhahaha ale się uśmiałam, dobre, dobre! Ale z tymi Chinami i ich wierzeniami to faktycznie ciekawie 🙂 W życiu bym nie pomyślała.

  3. 🙂 Z tym spaniem u kogoś jest jeszcze jeden problem: w Chinach istnieje obowiązek zameldowania tymczasowego gości. O ile w przypadku goszczenia innego Chińczyka nikt sobie raczej nie zawraca głowy, o tyle kiedy pojawia się obcokrajowiec, mało prawdopodobne jest, by jego wizyta przeszła niezauważona. Żadna przyjemność przyjąć pod swój dach osobę, przez którą można mieć bliski kontakt z policją, wypytującą o kontakty z Obcymi…
    A jeśli chodzi o wspólne spanie – na wsiach i w małych miastach w Polsce para bez ślubu też nie dostaje wspólnego pokoju 🙂

    1. Teoretycznie couchsurfing nie jest to do końca pochwalany przez władze, ale Chińczycy mimo to chętnie do siebie zapraszają, choć często wygląda to jak konspiracja i podziemie 🙂

Skomentuj Marcin Nowak Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.