Między wschodem a zachodem

„Nie macie pieniędzy? To po co tutaj przyjechaliście?”. Baliśmy się takiego przyjęcia w Australii. Przecież jadąc uparcie na wschód dotarliśmy do jednego z najbardziej „zachodnich” krajów na świecie.

Czytaliśmy wcześniej relację Agi i Mateusza Waligórów i czuliśmy, że przyzwyczajeni do podróżowania po Azji, możemy mieć tutaj równie twarde lądowanie co oni po swojej podróży w Ameryce Południowej. Zachodnio-australijski świat kręci się wokół praw, nakazów, zakazów i przede wszystkim pieniędzy. Jakże inne są tutaj rozmowy, sposób bycia, czy reakcje na zagubionych podróżników.

Mieliśmy dużo szczęścia, że w Perth wspaniale ugościła nas Polonia, a i na koniec szykuje nam się polski akcent w Darwin. Mimo, że nasz kraj od dawna leży już po zachodniej strefie wpływów, to w sercach ludzi zostało jeszcze mnóstwo spontanicznej dobroci i ułańskiej fantazji. I bardzo dobrze! Po trzech miesiącach rowerowej drogi przez Australię właśnie niebanalnych spotkań z ludźmi brakuje nam najbardziej. Pamiętam kiedy wyjazdem poszedłem do jednego z moich szefów na dywanik. „Chcesz rzucić robotę i gdzie jechać? Do Uzbekistanu? Z Kobietą?! Przecież tam biją, rabują, gwałcą. Z resztą sam zobaczysz”. No i zobaczyliśmy – chyba najbardziej otwartych i przyjaznych ludzi na świecie, którzy zgarniali nas do swoich domów wprost z drogi. Po kilku godzinach takiego spotkania czuliśmy się jak dobrzy znajomi. Po kilku dniach, jak członkowie rodziny.

A jak czujemy się w Zachodniej Australii? Najczęściej jak przybysze z innej planety, którzy nie wiadomo po co tu przyjechali i czego tutaj szukają. Trochę sprawdziły się słowa Pana Stefana, jednego z Polonusów z Perth, który ostrzegał nas, żebyśmy w najbardziej odludnych miejscach Australii nie liczyli na zbyt wiele. Raz, aby przeżyć pod mocno już sfatygowanym namiotem atak cyklonu, udaliśmy się na pole namiotowe. Stanęło na tym, że możemy rozbić się pod dziurawym daszkiem w miejscu na barbeque. Cena za taką usługę? 32 dolary. Pobladłem i zrobiłem bardzo smutną minę. „No dobra stary, specjalnie dla ciebie, zrobię ci zniżkę – trzydzieści”. Na innym kampingu „eco-retreat”, którego w sercu parku narodowego nie sposób było uniknąć, też zdecydowałem się zagadać o zniżkę. „Przyjechaliśmy tutaj z Europy w chyba najbardziej ekologiczny sposób na świecie, mamy dwa rowery i namiot wielkości trumny – nie zajmiemy wiele miejsca, może jakiś bonus?”. Czterdzieści dolców i ani centa mniej.

Innym razem skusiliśmy się szyldem „darmowa kawa i herbata dla kierowców”. Pytamy, czy promocja dotyczy także kierujących rowerem. Przykro mi, nie możecie z niej skorzystać – odparła z uśmiechem na ustach sprzedawczyni w road-housie. Trudno. W odpowiedzi na pytanie skąd jesteśmy opowiadamy jednym zdaniem naszą trasę, bierzemy kolę i energy drinka, kładziemy dziesięć dolców na stół i już odwracamy się na pięcie, gdy słyszymy „no dobra, dam wam cichaczem spod lady jeden mały kubeczek na spółkę”. Z radością tankujemy darmową herbatę. Niestety, smakowała jak siki. Nie podoba się? To płać! Oj, przypomniały mi się wtedy te setki szklaneczek herbaty, którymi dosłownie zalali nas Azjaci od Turcji po Chiny. Pysznej, aromatycznej, nalanej z czajnika z uśmiechem podczas długich godzin pogaduch przy stole.

Nawet, gdy nasza wizyta była wcześniej zapowiedziana i umówiona przez net, gospodarze dawali nam mocno do zrozumienia ile taka przysługa ich kosztuje. Owszem, możecie zjeść z nami dinner, ale pamiętajcie – Australia, a już szczególnie turystyczne miasto Broome, to jest drogi kraj. Następny, robicie już wy. Nie mieliśmy z tym problemu, zrobiliśmy, ale gdy już na dzień dobry ktoś robi nam ze wszystkiego łaskę, a głównym tematem rozmów są pieniądze, nie jest nam podczas takiej gościny przyjemnie. Dziwiło mnie to tym bardziej, że jeszcze zanim przekroczyliśmy próg, podarowałem im parę praktycznie nowych opon, wartych około 150 dolców.

Patrząc czasem na Australijczyków i mając w pamięci Azjatów, człowiek uzmysławia sobie jak bardzo beznadziejnie sam zachowywał się odmawiając komuś pomocy zasłaniając się jakimś idiotycznym tłumaczeniem, albo udzielał jej tylko po postawieniu serii warunków. Tak, to jest naprawdę ciekawy obraz tego – „kim nie chciałbym jak już wrócę z tej podróży do domu”.

Australijczycy potrafią znaleźć natychmiast mnóstwo wymówek dlaczego to akurat nie mogą nam pomóc. Nawet taka pierdoła jak podładowanie laptopa jest praktycznie niemożliwa. Wiecie, polityka cięcia wydatków – to jest biedny kraj! Nie ma mowy, aby na coś przymknąć oko i wyświadczyć nam małą przysługę.

A jaki sens ma przeliczanie każdej, dosłownie najmniejszej rzeczy na pieniądze i obracanie wokół nich całego życia? „Temu to się powodzi, zobacz jaki kupił sobie samochód” – i tak dalej i tak dalej. Najbardziej rozbawił nas jednak inny dialog. „Macie tutaj w Broome kino. Fajne jest?”. Odparli na to, że nie wiedzą, bo seans kosztuje 15 dolców i ich na to nie stać. Miejsce akcji – wygodny, wielki dom, a obok dwa wypasione auta w garażu.

Spotkania z rodowitymi Australijczykami nie były jednak zupełnie beznadziejne. W dwóch parkach narodowych wpadliśmy na sympatyczną parę z Melbourne (coś w tym jest, że ludzie z tamtych rejonów bardzo pozytywnie na nas reagują) objeżdżającą kraj potężnym Land Roverem. Wiedzieli sporo o świecie, bardzo interesowali się naszą wyprawą. Koniecznie chcieli, abyśmy skorzystali z ich super wygodnego przenośnego prysznica. Niespecjalnie ucieszyłem się na tę wiadomość, bo prysznic braliśmy akurat dzień wcześniej – pasek higieny jeszcze pełny, no ale nie wypadało odmówić. Potem była już przyjemniejsza część programu – pogaduchy przy czerwonym winie. Nasi gospodarze jedli przy okazji kolację. Warzywka i pokaźnych rozmiarów soczyste, pachnące steki. „O widzę, że w garnku z waszą glumzą nie ma ani kawałeczka mięsa. Chcecie trochę?” „Nie, dzięki” – odparłem licząc jeszcze na kilka rundek namawiana, podczas których w końcu bym się zgodził. Niestety, w tej kulturze to tak nie działa. Więcej pytań już nie było. Australijczycy zjedli wszystko sami. Oj, przypomniała mi się wtedy Gruzja, gdzie od mięsa musieliśmy opędzać się niemal siłą. Wiemy ile ono tam kosztuje i zawsze sami chwytaliśmy tylko za chleb, czy warzywa. A i tak gospodarze namawiali nas na mięso tak mocno, że popróbować trzeba było chociaż ciut ciut.

Nie zrozumcie mnie źle, nie chodzi przecież tylko o to, że w Australii jest drogo i, że nie można się nażreć czyimś kosztem. Wiedzieliśmy, że będą tu takie a nie inne ceny i byliśmy na nie przygotowani. Najbardziej szkoda tych wszystkich niesamowitych spotkań i rozmów do późnych godzin nocnych. Wiele razy, gdy nawiązaliśmy już w Australii z kimś bliższy kontakt, czuliśmy po prostu wyraźny dystans. Godzina, pół godziny i o ósmej wieczorem koniec imprezy – spać. Oj, przypominał mi się wtedy Kazachstan i pogaduchy w chatce leśnika przy lampie naftowej.

Australia ma niesamowitą, przepiękną i powalającą swoim rozmachem przyrodę, ale brakuje tym kamieniom duszy. Brakuje tych wszystkich wspaniałych ludzi, na których co rusz natykaliśmy się w Azji. Aborygeńska dusza australijskich skał została już tylko na tabliczkach przygotowanych dla turystów. Aborygeni już przy nich nie mieszkają. Siedzą w swoich ogrodzonych, zamkniętych wioskach, albo przenieśli się do miasteczek, gdzie razem z nami tłumnie siedzą na trawnikach pod drzewami. Czasem dzieciaki coś nas zagadną, czy pobawią się rowerami, ale dobrze słyszymy, że pod nosem mówią o nas „fuckin yankee motherfucker”.

Jedno jest jednak pocieszające – nikomu nie grozi tutaj śmierć z odwodnienia. Na prośbę o wodę zatrzymuje się praktycznie każdy samochód. Każdy ma tutaj wbite do głowy, że to jest w outbacku duży problem i zabiera jej zawsze dziesięć razy za dużo, ochoczo dzieląc się z potrzebującymi. Byłbym niesprawiedliwy, gdybym nie napisał też o jednym miłym facecie w road-housie, który puścił do nas oko i dał jedno skrzydełko kurczaka więcej niż na rachunku, a nawet pożyczył swojego ajfona, abym napisał sms do rodziców. Raz dziewczyna zamiast standardowej dużej porcji frytek zrobiła nam ich cały wielki kosz. Mała rzecz, ale gdy człowiek dosłownie pada na pysk przy ladzie w barze, bardzo, bardzo cieszy. Szkoda, że tak rzadko można liczyć tutaj na takie drobne gesty.

Jadąc do Parku Narodowego Purnululu drogą tylko dla terenówek co rusz mijał mnie rozpędzony do granic możliwości pancerny pojazd. Kierowca najczęściej nie zdejmował nawet nogi z gazu i zostawiał za sobą tumany czerwonego pyłu. Słuchałem sobie wtedy audiobooka „Pojedynek z Syberią” Romualda Koperskiego. Facet przejechał swoim autem calutką Syberię, spotkał tam mnóstwo wspaniałych osób i przeżył mnóstwo świetnych przygód aż dojechał na Alaskę, aby taką nietypową drogą dotrzeć do swojego wymarzonego Nowego Jorku. Niesamowita książka, magiczna Syberia i, chyba trochę podobne do naszego, rozczarowanie zachodnim światem na finiszu. Światem, który w dzisiejszej kulturze masowej ma mnóstwo dobrego PR-u, w przeciwieństwie do demonizowanej Rosji, czy poradzieckich republik, czy trzeciego świata w Azji Południowo-Wschodniej. W rzeczywistości wygląda to wszystko zupełnie inaczej niż w medialnych przekazach. To właśnie im dalej od zachodu, a bliżej do tych wszystkich wschodnich straszności, tym bardziej barwna, ciekawa i zapadająca w pamięć była nasza podróż.

Koperski nie przebierał w słowach pisząc o zachodnich uprzejmych wymianach zdań. „Co u ciebie? Dobrze. A u ciebie? Też dobrze”. Kraj, w którym 80% ludzi nie ma najmniejszej potrzeby bardziej skomplikowanej konwersacji nazwał po prostu krajem idiotów. Po trzech miesiącach w Australii skłanialibyśmy się do podobnych, choć może nie tak ostrych, wniosków (jeszcze by się taki jeden Australijczyk z Kazachstanu obraził). Zrobiliśmy nawet eksperyment i na pytanie „Co u was? Nie jesteście zmęczeni?” odpowiedzieliśmy „Nie, wszystko w porządku, wiesz… jesteśmy tylko trochę głodni – kończą nam się zapasy w sakwach, a do sklepu jeszcze 250 kilometrów”. Zagadnijcie, czy zadziałało. Kierowca coś tam jeszcze pogadał i pojechał dalej. Pewnie nie słuchał w ogóle odpowiedzi. Aby uniknąć rozczarowań najlepiej podczas takich dialogów się po prostu uśmiechać i potakiwać. I to jest właśnie cała ta nasza wyższa zachodnia kultura. Dziękuję, następnym razem pojadę na wschód.

16 odpowiedzi do “Między wschodem a zachodem”

  1. Strasznie dużo goryczy. Smutne. Ja nie odniosłem takiego wrażenia o Australii, choć przytrafiły mi się podobne sytuacje (kawa dla trakerów tylko). Machnąłem ręką. Jest zby wiele dobrych stron, by się przejmować niedobrymi. Z drugiej strony – nie dane mi było pedałować przez Azję. Nie mam porównania więc.
    Myślę, że świat nasz jest po prostu różny. Rządzi się specyficznymi zwyczajami, obyczajami przynależnymi danemu miejscu, krajowi, regionowi. Nic w tym dziwnego. Można to lubić, można nie.
    No cóż. Na tym też polega piękno ten wielkiej piłki, na której siedzimy razem w Kosmosie… 😉

    1. Angielski przekręt aborygeńskiego Gunanurang, czyli wielka rzeka. Miasteczko jest nad jeziorem i jest tutaj sporych rozmiarów tama, co w tych suchych okolicach jest niemałą atrakcją.

  2. Mam wrażenie, że jesteśmy z zupełnie innym kraju, na zupełnie innej wyspie…Kurczę, może tak zachodnia strona różni się od wschodniej…sama nie wiem. My póki co doświadczamy samych dobrych chwil w Australii, poznajemy samych niesamowitych ludzi, którzy pomagają nam na każdym kroku. Owszem trafi się czasami frajer, który pokaże środkowy palec jak łapiesz stopa, ale wszędzie głupków nie brakuje. Mam nadzieję, że końcówka Waszej podróży będzie w 100% pozytywna! Cieszcie się w Darwin dobrą pogodą, bo tu w okolicach Sydney mamy niezłą zimę!

  3. Jak to dobrze że wszystko z wami okey:-) fajnie was czytać po tak długiej przerwie! Tylko trochę smutne to co piszecie . Mam tylko nadzieję, że w Polakom jeszcze długo będzie bliżej do wschodu, niż zachodu, oczywiście jeśli chodzi o charakter i gościnność;-) Bezpiecznego finiszu!!!

  4. Bardzo mi się podoba Między wschodem a zachodem. Jestem w AU od 8 mc i mam podobne spostrzeżenia. By the way z moim partnerem też kochamy podróżować rowerem a w szczególności po Azji, Pozdrawiam!

Skomentuj Aleksander Klaja Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.