Pieniądze w podróży. Ile kosztuje rowerowa podróż po Azji?

Temat tysięcy podróżniczych dyskusji. Kasa rządzi, kasa dzieli. W Polsce często na dwa skrajne obozy. Jedni za punkt honoru stawiają sobie podróżowanie najtaniej jak się da, nawet gdy forsę mają. Drudzy, nazywają tych pierwszych dziadami, i jeżdżą tylko do pięciogwiazdkowych resortów. A gdzie podziała się nasza polska podróżnicza klasa średnia?


Powstaje powoli i w bólach. Mam wrażenie, że nie tak szybko jakby mogła, a na pewno nie tak szybko jak klasa średnia – finansowa. Niby nic w tym dziwnego, bo większość ludzi bardziej od życia w podróży ceni sobie życie na wygodnej kanapie. Gdzie jednak podziali się ci, którzy mają potrzebę podróżowania, eksplorowania i poznawania nowego? Czy przypadkiem wielu z nas brutalnie tej potrzeby w sobie nie tłumi? Nie tłumaczy sobie dlaczego nie realizuje swoich marzeń? Zawsze dobrą wymówką jest: nie podróżuję, bo nie mam na to pieniędzy.

Ludwiku i Sabo, nie idźcie tą drogą! Czujemy się w dobrej pozycji, aby to napisać jako para polskich średniaków. Przed wyjazdem ani nie byliśmy jakoś szczególnie zamożni, ani nie mieliśmy nic wspólnego z podróżowaniem dłuższym niż miesiąc. Kompletnie nie wyobrażamy sobie też ruszyć się gdzieś dalej zupełnie bez pieniędzy. Jesteśmy więc zwykłym turystami, którzy zdecydowali się wyjechać na dłużej i zobaczyć świat. Zobaczyć to, co zawsze omijało nas podczas krótkich urlopów. Takich jak my kręci się po świecie coraz więcej i wyobraźcie sobie, że gro tych osób ma paszporty wydane w krajach statystycznie biedniejszych niż Polska. Spotkaliśmy na przykład mnóstwo długodystansowych rowerzystów z Rosji czy Ukrainy.

Dobra, karty kredytowe na stół. Ile taka zabawa kosztuje? Średnio wydajemy około 50 złotych na głowę dziennie. Kwotę tę dość dokładnie liczyłem jakiś czas temu. Uwzględnia ona wszystkie możliwe opłaty typu wizy, prom, autobus, loty, naprawy rowerów i zakupy mniej lub bardziej potrzebnych gadżetów. Uwzględnia też nasze chwile słabości w dużych miastach. Chwile, w których po kilku tygodniach w drodze, chcesz kupić wszystkie możliwe rodzaje europejskiego żarcia, poprawić kilogramem lodów, a potem rozłożyć się gdzieś na trawie i trawić. Jak wąż.

Na co dzień jednak oszczędzamy jak możemy. Nie po to z trudem zbieraliśmy pieniądze, aby przepuścić je w miesiąc. Rezygnujemy praktycznie ze wszystkich wygód i większość nocy 2013 roku spędziliśmy pod naszym gustownym, choć nieco już przybrudzonym, zielonym namiotem. Nigdy nie mamy gwarancji komfortu, ciepełka i dachu nad głową. Jednak akceptujemy to. Ba, często właśnie to jest największą frajdą i przygodą. Gdyby mieć nieco więcej samodyscypliny, spokojnie można by wydatki ograniczyć jeszcze bardziej. U nas ta średnia teraz także nieco spada. Czeka nas jednak jeszcze zakup biletu lotniczego do Europy, więc na mecie wyjdzie właśnie coś w okolicach pięciu dych dziennie. W wielu polskich miastach taką kwotę trzeba wyłożyć na samo mieszkanie. W podróży mamy za te pieniądze wszystko, all inclusive. Wspomnienia, które zostaną nam w głowach do końca życia – gratis.

„Akurat, wszystko ufundowali wam pewnie bogaci rodzice”. Otóż nie, na taką podróż możesz pozwolić sobie i ty. Kwestia ile jesteś w stanie dla podróżowania poświęć. Na przykład codziennie gotować w domu zamiast jeść pizzę z dostawą do biura. Krótko mówiąc – odmawiać sobie różnych płatnych przyjemności, w których na co dzień lubują się twoi znajomi. Zbierać, zbierać i jeszcze raz zbierać. Może kilka miesięcy, może kilka lat. Niestety, w naszym kraju często wchodzi w grę to drugie.

A czy da się podróżować zupełnie bez pieniędzy? Sami czasami łapiemy się na tym, że od kliku dni nie sięgaliśmy po portfel. Jak to możliwe? Pomaga nam mnóstwo zupełnie przypadkowych ludzi. Prawdziwą epidemię tego niezwykle przyjemnego zjawiska przeżyliśmy już na samym początku, w Turcji. Mimo, że wcale tego nie oczekiwaliśmy i chcieliśmy radzić sobie sami, Turcy dosłownie rzucili się nam na pomoc. Dostawaliśmy jedzenie, dach nad głową, darmowe podwózki. Jak już wiele razy pisaliśmy na tym blogu, otworzyło nam to oczy na świat i było zwyczajnie bardzo, bardzo miłe.

Podróżowanie zupełnie bez kasy niesie jednak ze sobą mnóstwo moralnych dylematów. Aby je poczuć, wystarczy przejechać granicę dobrze radzącej sobie ekonomicznie Turcji. Być ugoszczonym pod dachem gruzińskiej chaty, w której cała rodzina siedzi ściśnięta w jednej maleńkiej izbie, każdą osobę męczy przewlekły, gruźliczy kaszel. Albo zobaczyć setki dzieciaków z wyciągniętymi rękami na pograniczu wietnamsko-laotańskim, krzyczących „Money!!!”. Co możemy zrobić w takiej sytuacji? Powiedzieć tym ludziom, że podróżuję bez kasy, bo taki mam styl?!

Zabraliśmy ze sobą trochę pamiątek z Polski. Skończyły się po miesiącu w Turcji. Szybko jednak zrozumieliśmy, że wystarczy otworzyć nasze rowerowe sakwy i podzielić się tym, co akurat w nich mamy. Ludzie początkowo będą odmawiać, aż w końcu przełamią się i zaczną brać wszystko jak leci. Od butelki dobrego szamponu, przez leki, po gumy do żucia. Tak było na przykład w jednej wietnamskiej chatce. Pani domu tak bardzo ucieszyła się z kosmetyków, które dostała od Mażny, że przed snem podekscytowanym głosem opowiadała o nich mężowi.

Nie zawsze jednak możemy albo potrafimy pomóc. Pewnego razu w Azerbejdżanie hitem wśród dziewczyn jak zwykle były kosmetyki. Po raz pierwszy jednak to goszczący nas człowiek miał swoje konkretne oczekiwania. Potrzebował drogiego i dostępnego w Polsce tylko na receptę leku na epilepsję. Nie wiedzieliśmy jak się do tego zabrać, nie mamy znajomych lekarzy, a za dzień, dwa musieliśmy się już z tego kraju się zwijać i łapać prom do Kazachstanu. Głupie uczucie.

Równie głupio czuliśmy się pytani o to, ile kosztują nasze rowery. Najczęściej pytali nie kierowcy mijanych samochodów, ale mieszkańcy najbiedniejszych wiosek. Nietrudno było wyczuć w każdym takim pytaniu ogrom frustracji, o czym pisała już kiedyś Mażna. Porównując swój rower do sprzętów, na których jeździ po świecie większość Niemców mogę powiedzieć, że kosztował tylko niecałe tysiąc dolców. W Azji jednak trzeba dwa razy ugryźć się w język zanim wypowie się słowo „tylko”.

Zdecydowanie łatwiej przychodzi w podróży życie na czyiś koszt, jeżeli to tej osobie powodzi się lepiej niż nam. Stąd pewnie najbardziej popularna wśród „bezkasowców” jest Europa, ze swoją gęstą siatką couchsurfingową. Trafić w podróży na swojego „sponsora” można jednak zupełnym przypadkiem. Zjedliśmy już w ten sposób kilka dobrych obiadów. Raz zgarnął nas prosto z ulicy do knajpy pewien Pakistańczyk z angielskim paszportem. Za jedzenie zapłaciliśmy w dość osobliwy sposób. Cierpliwie wysłuchaliśmy jego monologu o życiowych sukcesach, wspaniałych dzieciach, luksusowych domach, samochodach i o tym, jak to zawsze w podróży trzeba pomagać innym. Monologu pełnego pasji, długiego i nieprzerwanego, mimo naszych desperackich próbami zamienia go w rozmowę. Dlatego właśnie cenimy sobie w podróży naszą finansową niezależność. Budżet ciasny, ale własny.

Na szczęście, do podróżowania nie potrzeba wcale wielkich pieniędzy. Potrzeba tylko (i aż) rzucenia w diabły wszystkich kłód, które trzymają was w jednym miejscu. Zyskania niezależności i nieograniczonej ilości wolnego czasu, który od tej pory stanie się waszym największym kapitałem. Do tego odrobina fantazji i ogólnego ogarnięcia się. To ostatnie przychodzi najczęściej dopiero w drodze. My z naszymi zarobkami wpadaliśmy dokładnie w warszawską średnią. Po powrocie będziemy pewnie trochę żałować, że odłożonej gotówki nie wydaliśmy na kilka metrów wygodnego mieszkania w nowym budownictwie. Powierzchnia ta byłaby jednak niewiele większa od powierzchni podłogi naszego namiotu. I co moglibyśmy na niej robić? Spać i żałować każdego dnia, że nie wyjechaliśmy i nie spełniliśmy naszych podróżniczych marzeń.

7 odpowiedzi do “Pieniądze w podróży. Ile kosztuje rowerowa podróż po Azji?”

Skomentuj Michał Umięcki Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.