Tydzień w stolicy Kambodży – Phnom Penh

Stolica Kambodży to dziwne, pełne skrajnych emocji miejsce na świecie. Równie emocjonujący był nasz do niej wjazd. Pokryci od stóp do głów czerwonym pyłem, wymęczeni jazdą i szukaniem przez pół nocy wolnego pokoju, lądujemy w burdelu.

To znaczy niby w rodzinnym pensjonacie, ale prezerwatywy wstawione przy samym wejściu, małe pokoje z gigantycznymi lustrami i brak jakichkolwiek innych gości nie pozostawiały złudzeń. Pani Burdel Mama uśmiecha się i patrzy na nas i nasze czerwone rowery z niedowierzaniem. Takich gości jeszcze nie miała. Najpierw proponuje nam lokal bez okna, w którym śmierdzi tak przeraźliwie, że nie da się wysiedzieć nawet minuty. Szybko odkrywamy, że cała ściana jest pokryta grzybem i decydujemy się na inny, nieco droższy pokój. Tam czekają już na nas pełne luksusy. Dwa wielkie łóżka, duży balkon i prysznic, pod którym zmywamy z siebie czerwoną piaskową skorupę.

Niestety prowadząca do Phnom Penh National Highway numer 6 na znacznym odcinku nie jest jeszcze wyasfaltowana. Całkiem spory ruch do dwumilionowego miasta sunie więc w tumanach czerwonego pyłu, który szczelnie pokrywa wszystko w promieniu kilkuset metrów. Dach każdego domu, każdy krzak, każdy liść, domy, sklepy, biegające wokół drogi dzieciaki i nas – zbłąkanych rowerzystów. Tempo, w jakim posuwają się prace drogowe od razu przywodzi nam na myśl Obwód Mangystauski w Kazachstanie. Niby na miejscu kręcą się jacyś robotnicy, czasem nawet coś w tym upale próbują robić, ale jakoś tak – bez przekonania. Mieszkańcy wiosek mówią, że wszystko jest rozgrzebane od czterech lat. Ponoć w 2015 mają skończyć. To tak ku pokrzepieniu serc wiecznie narzekających na stan infrastruktury w Polsce, a tymczasem wróćmy do naszego burdelu.

Pachnący i wymyci ruszamy w miasto poszukać czegoś do jedzenia i chcąc nie chcąc skosztować też trochę tutejszego życia nocnego. Na celowniku amerykańska pizzera. Tak, tak, w państwie gdzie ludzie na prowincji nie mają prawie nic, w stolicy jest absolutnie wszystko. Jeszcze kilkadziesiąt kilometrów temu każdy wydawał nawet kilka groszy reszty. Tu, większość cen zaokrągla się do dolara. Pizzeria zamknięta, lądujemy w knajpie serwującej miks lokalnego i zachodniego jedzenia.

Przy stoliku obok nas siedzi biały pan. Ledwo trzyma pion, chyba zaszkodził mu miks alkoholu i narkotyków. Na szyi wisi mu młoda kambodżańska dziewczyna. Jedno porozumiewawcze spojrzenie na nas i uśmiech pod nosem. Domyślamy się, o co chodzi – klient dobrze odurzony to klient mniej kłopotliwy. Wokół kręci się cała świta: wielki, gruby facet wyglądający na alfonsa, kilku chłopaków prowadzących białego pana za rączkę, aby się nie przewrócił i kierowca samochodu. Taki klient to skarb, przez dwa tygodnie wyżywi niejednego Khmera, który za dolary sprzeda swoją godność. Mamy wrażenie, że w tym mieście nie ma żadnych granic służalczości wobec bogatych turystów. Wszystko jest tylko i wyłącznie kwestią ceny. Ale nam się trafiło miejsce na pięć dni czekania na tajską wizę – myślimy sobie i wracamy do naszego burdeliku. Spać.

Następnego dnia dostajemy nakaz eksmisji. Ocho, pewnie ktoś zarezerwował sobie pokoik na inne aktywności. Nie narzekamy, i tak chcieliśmy się stąd wynieść. Jednak musimy przyznać, że jak za 15 dolców, pokój był całkiem niezły. Wi-Fi błyskawica, tylko my korzystaliśmy. Kolejne dni w Phnom Penh spędzamy już w „zwykłym” hostelu i w dużo przyjemniejszej okolicy. Co ciekawe, nawet w takich miejscach seksturystyka kwitnie. Właściciele naszego przybytku pilnują tylko, aby turyści nie spraszali do pokojów dzieci. Chociaż tyle.

kambodza-phnom-penh-7Gdyby jednak przymknąć oko na kilka spraw, Phnom Penh można polubić. Spotkaliśmy się z Izą (pozdrowienia!), która wraz z mężem i dzieckiem wyemigrowała tutaj z Polski i wcale nie spieszy się jej do powrotu. O ekspatów się tutaj dba. Zapewnia im wygodne mieszkania, niezłe pensje i głównie dla nich sprowadza się tutaj coraz to bardziej wyrafinowane produkty i usługi. Masz dolary? Załatwisz wszystko na całkiem niezłym, światowym poziomie. Opiekę medyczną, szkołę, przedszkole, knajpy, kluby muzyczne, kina, koncerty i tak dalej. Widzieliśmy nawet ofertę wędzarni sprzedającej tradycyjne wędliny robione na wzór niemieckich „wurstów”. W podrabianiu zachodu są tutaj całkiem nieźli. Nawet dla nas coś się znajdzie. Na śniadanie codziennie wcinamy tosty z jajkiem i warzywami. Cena: pół dolara.

Tak, po pięciu dniach kiblowania w oczekiwaniu na tajską wizę zaczynamy czuć się tutaj dobrze. Tak samo mieliśmy po dwóch tygodniach w Duszanbe, czy trzech tygodniach w Biszkeku. Niektórzy te miasta przeklinali i tylko odliczali dni do upragnionych wiz, nam się w nich spodobało. Po takim Phnom Penh da się nawet – uwaga – pospacerować. Chodniki zastawione samochodami, ale jednak są. W okolicach pałacu królewskiego, czy buddyjskich świątyń jest bardzo ładnie. Świetna jest spacerowa aleja wybudowana wzdłuż Mekongu. W 35-stopniowym upale orzeźwiający wiatr od rzeki to jest to!

kambodza-phnom-penh-2To na co trzeba przymykać oko? Już od samego wyjścia z hostelu: na setki, tysiące kierowców tuk-tuków, którzy bardzo, ale to bardzo chcą nas wszędzie zawieźć. Gdy nie potrzebujesz służalczości, noszenia sakw pod strome schody, prowadzenia za rączkę i wożenia wszędzie na wycieczki – masz tutaj ciężkie życie. Nikt nie rozumie, dlaczego chcesz chodzić pieszo, a gdzieś dalej pojechać rowerem. To jednak żaden problem (wystarczy cierpliwie i w nieskończoność odmawiać) wobec otaczającej nas wszędzie biedy i desperacji tych, którzy przyjechali do stolicy ciułać dolary. Kto nie oferuje narkotyków, usług seksualnych, czy podwózki tuk-tukiem, po prostu żebrze. Bezdomnych żebrzących o dolara, czy puszkę koli, na najbardziej turystycznych traktach mijamy tutaj bardzo często. I tak codziennie. Wszystkim nie damy, a nawet jakbyśmy chcieli, to pieniądze i tak najprawdopodobniej trafią w ręce lokalnej mafii.

Podczas naszych spacerów musieliśmy też dobrze zatykać nos. Trafiliśmy na strajk śmieciarzy. Po tygodniu dosłownie na każdej ulicy leżała gigantyczna, gnijąca i śmierdząca sterta odpadków. Dziś śmieci już nie ma, smród po nich pozostał. Doszło do ugody. Jak podaje The Cambodian Daily, śmieciarze dostali podwyżkę z $65 do $90, a kierowcy śmieciarek na nocnych zmianach ze $120 do $140. Kwoty dalej śmiechu warte, ale przynajmniej coś udało im się wywalczyć i to w miarę bezboleśnie. Najwyraźniej mieli lepsze argumenty od pracowników fabryk, którzy wyszli na ulicę miesiąc temu. Wtedy doszło do zamieszek. Jedni piszą o czterech osobach zabitych przez policyjne kule. Inni piszą o sześciu. Świat obiegło też zdjęcie mnicha uciekającego przed policyjną pałką.

kambodza-phnom-penh-3Trudno oprzeć się wrażeniu, że Kambodża to kraj nękany przez skrajności. Każdy pamięta tutaj najbardziej chorą i psychopatyczną próbę wprowadzenia szalonego, utopijnego komunizmu przez Czerwonych Khmerów. Dziś kraj poszedł w zupełnie inną stronę – skrajnie liberalnej gospodarki. Turystom, ekspatom i wąskiej grupie lokalnych bogaczy jest to z pewnością na rękę. Reszcie społeczeństwa – nie. Po drodze, w mniejszych miejscowościach, widywaliśmy przybite na drzewach plakaty zachęcające do protestów. Teoretycznie są tutaj demokratyczne wybory. Według opozycji są one jednak ustawione.

Jedno jest pewne, podczas dwóch tygodni jeżdżenia rowerem po kambodżańskiej prowincji, a potem po niemal tygodniu w Phnom Penh, mieliśmy mnóstwo bardzo skrajnych wrażeń. Ciekawy kawałek świata, warto tu przyjechać. Polecam szczególnie tym, którzy twierdzą, że chińskie, wietnamskie czy laotańskie komunizmy to zło wcielone, a pełna gospodarcza wolna amerykanka to lek na bolączki wszystkich miejsc na tej planecie. Może wam się nieźle poprzewracać w głowie.

kambodza-phnom-penh-1

kambodza-phnom-penh-4 kambodza-phnom-penh-6 kambodza-phnom-penh-8 kambodza-phnom-penh-9 kambodza-phnom-penh-10 kambodza-phnom-penh-11

11 odpowiedzi do “Tydzień w stolicy Kambodży – Phnom Penh”

    1. Nie zniesiono wiz, tylko wprowadzono wizy on arrival. I tak – jak przylatujesz samolotem, dostajesz na lotnisku wizę na 30 dni, jak wjeżdżasz granicą lądową – 14 dni. Dla nas dwa tygodnie to zdecydowanie za mało, ale w konsulacie dają turystyczne wizy na 60 dni, i o takie właśnie się ubiegaliśmy.

  1. Hej.. Wiem, że wpis dość wiekowy, ale tak tylko poinformuję, że w przeciwieństwie do drogi nr 6, którą jechaliście rok temu a która prowadzi północną stroną jeziora Tonle Sap, droga nr 5, którą właśnie przejechałam była ku mojej nieopisanej radości WYASFALTOWANA! W Kambodży idzie nowe 🙂

    1. A tłoczno było? My jechaliśmy południową drogą tylko kawałek i było nieprzyjemnie, nie mówiąc już o śmiertelnym potrąceniu pieszego, które wydarzyło się niemal obok nas 🙁

  2. Heh, super post i całkowicie zgadzam się co do waszej opini. Mnie Phnom Penh również rozczarowało, bo sama Kambodża jest cudowna! Za głośno, za tłoczno, za wiele rzeczy, na które trzeba przymykać oko, jak piszesz. Ale Killing Fields i muzeum S21 są obowiązkowym miejscem w tej części Azji.
    Szerokich dróg!

Skomentuj Dominika Szymańska Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.