Trzy dni spędzone w Batumi w oczekiwaniu na wizę do Azerbejdżanu zdominowane były przez uczucie… hmmm, jak to określić Zaskoczenia? Niedowierzania? To, co mieliśmy okazję zobaczyć, w szczególności zestawione z tym, co zobaczyliśmy w innych miejscach w Gruzji, sprawiało, że co chwila na naszych twarzach rysowały się pytania: „Ale o co chodzi?” „Po co?” „Dlaczego?”
Tata Janka określił to miasto mianem „komunistycznego marzenia o wypoczynku”. Jankowi przyszedł na myśl Disneyland. Prezydent Gruzji, Mikheil Saakashvili porównał miasto do Cannes i Nicei. Ja w Batumi widzę miasto będące placem zabaw szalonego władcy. Para francuzów, z którymi przez pewien czas podróżowaliśmy użyła bodajże słów: „abandoned” i „artificial”. I każdy ma po trochu rację.
Amerykański miliarder Donald Trump powiedział natomiast: „In five years Batumi will be the best city in the World”. A za jego słowami zwykle idzie kasa. Duża kasa.
Batumi, poza tym, że jest trzecim co do wielkości gruzińskim miastem oraz stolicą autonomicznego regionu, znane jest przede wszystkim jako nadmorski kurorcik, popularny głównie wśród turystów z dawnego bloku wschodniego.
Od 2008 roku miasto zaczęło radykalnie zmieniać swoje oblicze.
Zgodnie z zasłyszaną historią (uprzedzam – mogłam poprzekręcać fakty!), prezydent Gruzji Saakashvili, zakochany w Batumi, zdecydował o zainwestowaniu w miasto lwiej części wszystkich pieniędzy przeznaczonych na rozwój infrastruktury turystycznej całego kraju. Obok państwowego pieniądza pojawił się również międzynarodowy kapitał. Szybko rosły luksusowe hotele i kasyna, robiące wrażenie swym rozmachem. Wille, kamienice i place odzyskiwały dawny blask. Były to jednak inwestycje pomijające zupełnie potrzeby lokalnej ludności, podejmowane bez jakichkolwiek konsultacji. Zamiłowanie do ręcznego sterowania (nie tylko w planowaniu przestrzennym) obróciły się jednak przeciwko prezydentowi, wywołując fale protestów i konieczność rozpisania wcześniejszych wyborów.
Na ile ta historia jest prawdziwa? Co nieco udało mi się wygooglać na ten temat tutaj i tutaj.
No więc co można znaleźć w tym stu dwudziestotysięcznym nadmorskim mieście? Wszystko. Rozległe nadmorskie bulwary z zadbaną trawą, mnóstwem ławek, rzeźb o przeróżnej tematyce i zróżnicowanym poziomie artystycznym. Są i rzeźby muzyków, scenki rodzajowe, abstrakcyjne formy. W okolicy placu zabaw dla dzieci – plastikowi bohaterowie filmów „Avatar” oraz „Piraci z Karaibów”, a także kilka gatunków dinozaurów. Liczne drogi rowerowe oraz rowery miejskie! W niebo wznoszą się kolejne biurowce, apartementowce, hotele, kasyna. Stare kamieniczki lśniące nowymi elewacjami. Aleje palm podświetlanych w nocy na różne kolory. Budynki w kształcie oka, inspirowane architekturą grecką, małpujące znane budowle, a także formy będące realizacjami szalonych wizji projektantów.
Jak to się prezentuje? Odważnie, zachwycająco, zadziwiająco, a czasem kiczowato. Wszystko razem wymieszane i stojące obok siebie. Niesamowity, intrygujący obraz. Las Vegas. Ściernisko i San Francisco.
Zapraszamy na wycieczkę fotograficzną!
Co z turystami? Byliśmy przed sezonem, więc faktycznie tłumów nie widzieliśmy. W czasie, gdy byliśmy w Batumi, w nowo wybudowanym Sheratonie, na 260 dostępnych pokoi, zajęte były jedynie trzy. Zatem czas pokaże, na ile słuszne były te inwestycje… Z uroków odnowionych przestrzeni publicznych korzystają tymczasem mieszkańcy. Zawsze coś. Ale wystarczy zapuścić się na tereny blokowisk czy zajrzeć w podwórka, by zobaczyć nieco inny świat. Porażający kontrast.
W hostelu w Tbilisi znaleźliśmy pięknie wydany album o wymownej nazwie „New Georgia. Georgian architecture after The Rose Revolution 2004-2012”, przygotowany na zlecenie gruzińskiego Ministerstwa Kultury i Ochrony Zabytków, a w nim zdjęcia wymyślnych szklanych domów, budynków rządowych, szkół, uczelni, szpitali, kamienic, a nawet nowych fabryk i inwestycji drogowych, jakie powstały w ostatnich latach w całym kraju, poprzeplatane cytatami znanych osobistości a także wypowiedziami zwykłych obywateli lat 75 czy 10, zadowolonych z takiego obrotu wydarzeń. Wymowa tego albumu była niezwykle sugestywna, choć w naszym przypadku wywoływała mieszane uczucia.
PS. Gdy tylko ustaliliśmy, że na trasie naszej podróży pojawi się Batumi, w mojej głowie rozbrzmiała (i nie chciała przestać) ta pamiętna piosenka Filipinek o „herbacianych polach Batumi”. Otóż, w Batumi ani w okolicy nie widziałam żadnego, nawet małego poletka herbaty.