Smętne miasteczka, w których nie dzieje się nic. Faceci siedzą w knajpie leniwie sącząc herbatę. Kobiety też siedzą, ale przy dzieciach i garach. O nie, proszę państwa. Tak bywało w Azji Centralnej, ale nie w Chinach. Chiny wstają przed świtem, podwijają rękawy i przeraźliwie trąbiąc pędzą swoimi maszynami do roboty.
Gdzieś potrzebny jest przecież kolejny ring autostrady, kolejna estakada, kolejne drapacze chmur. Nie ma miejsca na odpoczynek. Na każdym kroku leją się hektolitry betonu, ktoś coś spawa, kopie, stuka młotkiem. A jak na tym gigantycznym placu budowy odnalazło się dwoje – zupełnie bezproduktywnych dodajmy – rowerzystów?
Cóż, łatwo nie było. Pierwsze zderzenie z chińskim rozmachem przeżyliśmy już na granicy. Po stronie kazachskiej: maleńki hotel, jeszcze nieskończony. Po stronie chińskiej: przeszklone biurowce. Nieważne, że hula w nich wiatr. Liczy się, aby ubogi sąsiad czuł respekt. Całe przygraniczne miasteczko Chorgas sprawia wrażenie właśnie takiej pokazówki: sterylne, wysprzątane, z wystrzyżoną trawą i wymuskanymi budynkami. Kilkanaście kilometrów dalej odsłaniają się już pierwsze zapuszczone domostwa i sterty śmieci.
Droga za to trzyma poziom. Suniemy gładką jak stół autostradą po poboczu o szerokości kazachskiej krajówki. Teoretycznie, jest tu zakaz jazdy rowerem, ale wszyscy przymykają na nas oko. W zamieszkałej przez ujgurską, muzułmańską mniejszość prowincji Xinjang dystansu do chińskiej myśli technicznej nie brakuje. Autostradą razem z nami wędrują pasterze pędzący stada owiec. Z kolei krowy są tak bystre, że kulturalnie, poboczem wędrują samopas. W innym miejscu autostrady na pas zieleni pomiędzy pasami zapuścił się koń. I tak lawirując między zwierzyną, docieramy do pierwszej dwutysięcznej przełęczy. Romantycznie wijące się w górę zbocza serpentyny? O nie, w Chinach robi się to nieco inaczej:
Wjeżdżamy do Urumczi – takiego małego chińskiego, około pięciomilionowego, miasta. Już na przedmieściach wita nas wielokilometrowy korek. Powód? Jedna mała stłuczka – ktoś znowu wjechał komuś w tyłek. Chińczycy mistrzami kierownicy nie są, a najgorzej idzie im hamowanie. Pod samym miastem smród spalin miesza się z wyziewami z nieskończonej liczby kominów. Nie ma czym oddychać, drobiny pyłu drapią w oczy, drapią w płuca. Już rozumiemy dlaczego każdy Chińczyk co chwilę harcze i odpluwa coś z płuc. Przecieram czoło. Ręka czarna. Powoli zaczynam wierzyć w historie Sebastiana, który opowiadał, że podczas swojego ośmiomiesięcznego pobytu w Chinach nie raz wyglądał jak górnik. A tu górniczka Mażna na przedmieściach Chendgdu, siedemnastomilionowego kolosa w centralnych Chinach.
Ale wróćmy jeszcze na chwilę na zachód, do Urumczi. Tam, praca wre. Na każdym rogu wyrastają gigantyczne apartamentowce. Chińczycy Han nie mieszczą się na przeludnionym wschodnim wybrzeżu, więc z pomocą rządu coraz śmielej przeprowadzają się na dalekie zachodnie prowincje, wypierając tym samym powoli Ujgurów. Na siedmiopasmowej obwodnicy Urumczi nie mieszczą się też samochody. Dla Chińczyków to żaden problem – na monstrualnej estakadzie powstaje już drugi ring, górujący nad całym miastem. Choć oficjalnie jest jeszcze zamknięty, nikt nie robi nam problemu, aby się przejechać. Industrialne miejskie rowerowanie też potrafi być fajne, wszystkie pasy dla nas!
Podobne sytuacje zdarzały nam się potem nie raz. Zwiedziliśmy nowe górskie nitki autostrady, perfekcyjnie wyliczone tak, aby można było pokonać cały zjazd bez hamowania, czy kilkunastokilometrowe, jeszcze nieoświetlone tunele przez środek gór. Klimat jak w „Metro” Dimitrija Glukhovskiego. Szczęśliwie, w czeluściach tunelu nie spotykaliśmy post-nuklearnych mutantów, tylko uwijających się chińskich robotników.
Beton w Chinach to religia. Ostatnich niewiernych nawracają propagandowe komiksy na ścianach budynków. A co my robimy w tej betonowej dżungli na naszych śmiesznych, bezsilnikowych środkach transportu? Jak chyba wszyscy rowerzyści, szukamy chwili oddechu i smaku, zapachu starych, dzikich Chin. Jak widzicie nie było łatwo. Nawet w miejscu gdzie nam się już prawie udało, wpadliśmy w końcu w smołę i głębokie błoto. Względne doczyszczenie rowerów kosztowało dwa litry benzyny… Czasami było jednak tak pięknie, że kopary dosłownie opadały nam z zachwytu, ale o tym już w kolejnym wpisie napisze Mażna.
Na koniec, wypadałoby się wytłumaczyć z miesięcznej niebytności na blogu, prawda? Niestety, killerem dla rowerzystów w Chinach są też odległości. 3700 km od granicy kazachskiej przez Urumczi, Lanzhou do Chengdu w niecałe 30 dni same nie chciało się zrobić, choć autostop działał zaskakująco dobrze, mimo bariery językowej. Dystans przez pustynne pustkowia zdarzyło nam się też nadganiać w nocy, w sypialnych autobusach, w których pomysłowi Chińczycy wpakowali regularne łóżka. Teraz lecimy Air China z Chengdu do Hong Kongu (przynajmniej taką mamy nadzieję) i wracamy za tydzień z powrotem, aby zużyć kolejne 30 dni naszej dwu-wjazdowej wizy. Do granicy z Wietnamem, najkrótszą drogą, zostało tylko trochę ponad tysiąc kilometrów. Uff… morze i plaża już blisko!
PS. A skąd ja to wszystko piszę? Z budynku o największej powierzchni użytkowej na świecie, ze sztucznym słońcem, plażą i (nomen-omen) morzem. Otwartej miesiąc temu, jeszcze pachnącej nowością, ale już przykurzonej od smogu – galerii handlowej w Chengdu.
Dzięki za wpis! Nareszcie 🙂 To centrum handlowe można przyrównać do powierzchni prawie dwóch łódzkich kwartałów. Po prostu szok..
Szok owszem, na pierwszy rzut oka. Owszem, mnóstwo towarów luksusowych i egzotycznych (rzuciliśmy się na piekarnię z „europejskim” pieczywem!!!), mnóstwo jeszcze nieotwartych sklepów, kilometry kwadratowe pięknej, marmurowej podłogi, przepych itp. Ale mimo to w kiblach nie ma mydła 🙂
A papier jest chociaż? 😉
Jest, ale nie bezpośrednio w kabinach. W łazience trzeba sobie oderwać odpowiednią ilość z podajnika.
Ech.. muszę teraz wyjść ale czekam na więcej wieści. Która u Was teraz godzina? Pewnie już przed wieczorem? Aa jeszcze mnie ciekawią ceny – tzn chińska waluta i co można w przeliczeniu kupić? Ile bułka? Ile wejście na tę rajską plażę? Ile obiad w fastfudzie? itd 🙂 Pozdrawiam i czekam na więcej! 😛
Czyste powietrze.. Ja zawsze przed oczyma miałem jak Chińczycy to tylko na rowerkach pomykają. A u nas sobie nie poradzili z autostradami 😉
Tak, to jest niebywałe, że nie dali rady z tak prostą budową jak A2. Polacy musieli nieźle utrudniać im robotę 😉
Michał: ceny jakie sobie życzysz od 50gr za chińskiego pierożka (super!), do 70zł za to samo w luksusowej knajpie 🙂 Generalnie, jedzenie w przydrożnych gar-kuchniach jest tak tanie, że nie opłaca się gotować. Za 5zł najesz się na full i to z mięskiem
nie wnikam co za mięsko 😉
A rajska plaża była po 100 juanów za osobę (juany dzielisz przed dwa, i masz złotówki), ale mimo usilnych prób nie mogłam dowiedzieć się, czy to za 2 godziny, czy za cały dzień.
W końcu wpis! 🙂
kocham świat w waszym wydaniu!!!
nareszcie! Już się zaczęłam zastanawiać czy Was tam nie zjedli 😛
Nas? Mają mnóstwo lepszych rzeczy, my jesteśmy zbyt łykowaci 🙂
„Na koniec, wypadałoby się wytłumaczyć z miesięcznej niebytności na blogu, prawda? ”
Ufff! Myśmy już się o was zaczynali martwić! pozdr!
Gratuluję. Wspaniała sprawa. Tak 3majcie!