Nigdy w życiu nie miałem żadnego zwierzęcia. Za psami to już w ogóle nie przepadam i zawsze trzymam je na dystans. Pies najlepszym przyjacielem człowieka? Akurat. Gdy byłem mały, jeden tak mnie przegonił, że ledwo uszedłem z życiem. Przynajmniej takie miałem wtedy wrażenie.
W tej podróży z kudłatymi czworonogami też nie mieliśmy łatwo. Boss gruzińskich owczarków pasterskich za punkt honoru postawił sobie kiedyś, że zje nas żywcem. Gdy pokonałem takiego skurczybyka prując w niego pięcioma kamieniami i poprawiając dwa razy kijem, żaden piesek mi już nie straszny. Ba, jestem pierwszy aby rozwiązać problem z każdym upierdliwym, wrednym, warczącym i bijącym pianę z pyska szczekaczem. Życie w podróży szybko leczy z lęków.
Gdy wjeżdżałem do słynnego z konsumpcji piesków Wietnamu, po głowie chodził mi chiński wpis Andrzeja z Los Wiaheros. Da się zjeść mięso psa? Ano da, i ponoć nawet smaczne. Wietnamczycy upodobali sobie na swoich stołach psy. Ich prawo – myślałem sobie i mijałem kolejne knajpy z dumnym szyldem „Thit Cho”. Jakby ktoś miał wątpliwości, znaczy to po wietnamsku tyle co „psie mięso”. Alternatywnie możemy posmakować kotka, czyli „Thit Meo”. Zdecydowanie jednak to pieski są największym lokalnym cymesem, przynajmniej w niektórych okolicach.
Mijały kolejne kilometry, a ja dalej jak głupi jadłem ryż z jajkiem i szpinakiem, podczas gdy pieski biegały wokół na wyciągnięcie widelca, czy raczej pałeczek. Jeden był tak chudy i chory, że ledwo chodził. Całym jego ciałem smagały dreszcze. Daliśmy mu kawałek kurczaka. Wcale nie rzucił się na tę nieoczekiwaną zdobycz niczym Reksio na szynkę, tylko odskoczył jak oparzony. Czaił się dobrych kilka minut, aż w końcu powoli i nieśmiało zaczął jeść. Gdy odjeżdżaliśmy, pokracznie dokuśtykał się do rowerów, stanął i proszącymi oczyma patrzył. To był pierwszy moment, gdy zdecydowanie mało pieskie życie wietnamskich czworonogów zaczęło mnie ruszać. Myślałem sobie, że powinniśmy zabrać takiego biedaka ze sobą. Ciekawe czy przeszedłby kontrolę przy granicy z Laosem i czy zaprzyjaźniłby się z bawołem błotnym, którego też mamy w planach porwać z Wietnamu.
Innym razem chcieliśmy pieska najzwyczajniej w świecie pogłaskać. Ojej, jak mały słodki szczeniak, pewnie jeszcze nie zaznał okrucieństw tego świata i będzie niezłym pieszczochem – pomyślała Mażna i wyciągnęła rękę. Pies, kiedy tylko ją zobaczył, momentalnie rzucił się do ucieczki przeraźliwie przy tym piszcząc. Chwilę później przybiegło wietnamskie dziecko i zaczęło okładać go kijem.
Jeszcze innym razem ot, tak rozglądaliśmy się wokół drogi i podziwialiśmy wietnamskie hacjendy. Tę, o ile ciekawszą od nudnego pedałowania czynność, szczególnie upodobała sobie Mażna. „Janek patrz, patrz! Jakie piękne meble! A tu jakie wyczesane drzewka Bonsai! O, a tutaj wisi pranie i…”
Widzieliśmy też pieski upchane w klatkach, wiezione na skuterach na rzeź. Czasem w klatce było jeszcze wolne miejsce, a kilka kilometrów dalej już nie. Ciekawe.
Widzieliśmy wreszcie, co wietnamskie psy potrafią skonsumować. Daruję sobie barwne opisy. Każdy może sobie teraz wyobrazić tę jedną, najbardziej obrzydliwą rzecz. Wietnamski pies ją zje.
To wszystko nie są obrazki, które chcemy oglądać przed konsumpcją mięsa. W Europie jakoś nie wróżę sukcesu knajpie z karkówką z grilla, przed którą chodziłyby małe prosiaczki i smutnym wzrokiem patrzyły na każdego klienta. W Wietnamie wszystko widać od kuchni. Zanim więc posmakujemy psiej szyneczki, karczku, czy nóżki, musimy zajrzeć pieskowi głęboko w oczy. Oczy przygnębione, smutne, proszące: zabierz mnie stąd albo dobij, abym nie musiał się już dłużej męczyć. W oczach takiego psa, który nigdy w życiu nie zaznał jakiejkolwiek czułości jest coś przejmującego i bardzo ludzkiego. Wtedy wystarczy tylko odrobina wrażliwości na pieskie życie, aby stracić apetyt. Ja przynajmniej straciłem go kompletnie.
No niby to prawda, ale te jadące na rzeź świnie, krowy czy inne kurczaki które u nas się przyjęło jeść, także szczęśliwe nie są. Takie to już jest życie i chyba nic się na to nie poradzi. U nich smutny jest pies, a u nas świnka. Zresztą czytałem, że te drugie to są podobno nawet inteligentniejsze, jeśli już mamy kategoryzować.
Jestem od 19 roku życia wegetarianinem. Trochę mnie nurtują takie wynurzenia mięsożerców jak zobaczą TO właśnie od kuchni. Janku nie zjadłeś pieska bo musiałeś mu zajrzeć w oczy? Gratuluję. W Polsce masz do wyboru rożne ładnie zapakowane i pokrojone kawałki mięsa i jesz je dlatego, że nie widzisz skąd się wzięły? Dlatego, że jest ten „proceder” skrzętnie ukrywany w naszym kraju przed oczyma tzw. konsumentów? Wydaje mi się, że dla kogoś, kto oprawił i zjadł samodzielnie kurę, królika czy świnię nie powinno być różnicy jak się jeszcze do tego doda psa. A co z końmi? Nie jedzą świnist i np. we Włoszech są spożywane. Fakt, że można sobie pomyśleć czy czuć w takim psie co jadł, ale od tego są chyba przyprawy. Mam nadzieję, że nie napisałem tego zbyt offensywnie. Serdecznie pozdrawiam i życzę wytrwałości, Olek.
@Aleksander – chodzi bardziej o kwestie kulturowe. Nie ma problemu by spotkać się u nas z krową czy kurą – i osoba jedząca mięso nie będzie miała z nimi jakichś „przyjacielskich” skojarzeń – każdy wie po co się je trzyma 🙂 Ale z psem jest inaczej, chodzi taki przy nodze, bawi się – generalnie można się z nim zżyć.
No i u nas się ich po prostu nie je.