Przy granicy Laosu z Kambodżą pięć dni spędziliśmy pod dachem. Wygodnie, taras, prysznic, senny widoczek na Mekong i senni francuscy turyści wylegujący się niczym wieloryby. Odpocząłem? Nie…
Zawsze, gdy pojawia się na naszej drodze takie miejsce, pojawia się też internet. Niby fajnie – można poczytać o różnych pierdołach, poprzesuwać twarzo-książkową ścianę to w górę, to w dół. O, nowe powiadomienie, O, nowa wiadomość. Klik, klik.
Szkoda, że razem z tym wszystkim spada na mnie cały ciężar rzeczywistości. Weźmy na przykład ubywające cyferki na koncie. Gdy trzeba płacić za spanie, ten smutny i trudno-odwracalny proces zachodzi całkiem szybko. Dobra, to wezmę się za jakąś robotę. „Ej zaczekaj! Przecież nie masz żadnej…” – podpowiada głos w mojej głowie. I tu właśnie zaczyna się ten uporczywy kołtun myśli, jak to będzie gdy ta cała zabawa się skończy.
Trzeba się więc jak najprędzej czymś zająć. Dobra, to popiszę blog. No, ale skoro już coś piszę, to miło mieć jakichś odbiorców, prawda? Pytanie tylko skąd ich wziąć. Przecież dziś mało kto cokolwiek czyta, tym bardziej takie bzdety. A jak ktoś już bardzo chce to wybór ma przeogromny – setki, tysiące blogów o podróżach. Mark Zukerberg też coś słabo ostatnio nam pomaga zbierać publikę, tylko wyciąga łapska po kasiorę. Inni mają lepiej. O, a tym to dopiero dobrze. Szkoda, że my tak nie mamy. Trzeba wziąć się do roboty, klikać więcej, wrzucać więcej, promować się więcej, pisać lepiej… Rozczarowania, kalkulacje, stresy, wykresy. Jedna internetowa doba i wszystko jest po staremu. Jak za starych nie-tak-dobrych czasów.
Tylko po co ja do cholery to robię? Czy podróżuję dla blogowania? Nie! Wkurzam się, mam dosyć, chcę jechać dalej. Mażna znosi to lepiej, łatwiej jej ułożyć się w wygodnym łóżku, skorzystać z długo wyczekiwanego prysznica vide ostatni wpis o higienie.
Mnie to wszystko męczy. Chcę z powrotem moją drogę, natychmiast! Droga to wolność i niezależność. W drodze wszystkie zmartwienia odkładam na bliżej nieokreśloną przyszłość. Jechać, jechać, jechać. Więcej, dalej! Tam, gdzie świeci słońce, gdzie nie pociągnęli jeszcze linii energetycznej, gdzie ludzie są ot tak sami z siebie mili i nie wyciągają na dzień dobry ręki po kasę. Tam, gdzie bez kasy da się całkiem dobrze żyć. Tam, gdzie nie ma pokus, aby ją na cokolwiek wydać. A już najlepiej, gdy jest tylko droga, a wszędzie wokół pustka i dzicz. Szkoda, że w Azji Południowo-Wschodniej prawie nie ma już takich miejsc.
W drodze liczą się tylko kilometry, przewyższenia i czy wiatr wieje w mordę, czy nie. Klata zapadnięta, serducho słabe, ale po 14.000 kilometrów i tak pompuje krew do nóg, że hej. Do tego pot na każdym najmniejszym skrawku ciała. Nagniatać przed siebie ile tylko sił, do utraty tchu. Tak, tempo robi różnicę. Jak już wpadnę w trans to jadę jak głupi. Nie jestem chyba tego w stanie bardziej elokwentnie wyjaśnić niż bohater tegoż filmiku.
W podróży to trzeba się zrelaksować, nie spieszyć się. A figa z makiem – Mażna to potrafi, ja nie. Ja uwielbiam rower i to, że mogę ujechać się na nim tak, że gdy zachodzi słońce padam na ryj, jak kłoda i śpię. I wtedy dopiero przestaję się martwić, „odpoczywam”, czuję że żyję tak jak chcę i, że ta cała zabawa ma jeszcze jakiś sens.
PS. Tekst powstał spontanicznie w czeluściach naszego namiotu, kiedy klimat mieliśmy raczej gorszy, niż lepszy (sorry). Jeszcze tak zupełnie się z tym blogowaniem nie poddajemy i walczymy w onetowym konkursie na Blog Roku. Niestety pierwsza dziesiątka lepiej spamuje i nam trochę ucieka 😉
Nie poddawajcie się, nikt nie twierdził że będzie łatwo ale czy warto martwić się czymś takim jak iluzoryczne sukcesy typu „Blog roku”, gdzie decyduje nie jakość, a ilość namówionych do SMSowania znajomych i krewnych? Dawno temu – ciut starszy jestem od was;) – czytelnicy mojego ówczesnego bloga naciskali abym wziął udział w Onetowym konkursie, zdecydowanie odmówiłem i potem przyznali mi rację: wygrywa ilość nie jakość, to nie ma sensu.
Bardzo fajnie się was czyta, zdjęcia są bardzo dobre (chociaż jako fotograf mam na końcu języka kilka uwag;)) – słowem powstaje materiał na dobrą książkę. Z ciekawością czekam na kolejne wpisy, nawet banalne. Pozwalają przetrwać kolejn, szare dni w Łodzi gdy na razie nie mam możliwości realizacji własnej pasji podróżniczej – motocykl śpi zimowym snem, jeszcze nie pora na niego.
Wracając do całkiem przyziemnych spraw finansowych – dlaczego nie macie (nie widzę?) przycisku w stylu „zafunduj nam spanie/jedzenie/itp.” przez PayPal? Być może nie tylko ja chętnie bym wsparł was i bloga w zamian na sympatyczne chwile spędzone na lekturze?
Na jakimś zagranicznym blogu widziałem nawet szczegółowe propozycje wpłat podzielone kwotowo, a w zamian można było otrzymać kartkę czy jakiś drobiazg z odwiedzanego przez autorów miejsca. Pomyślcie, danie możliwości wsparcia was finansowego to nie jest nic wstydliwego.
Dzięki! Aspirująca Pani Fotograf Mażna bardzo chętnie posłucha uwag co do zdjęć: marzena.badziak@gmail.com. No chyba, że masz uwagi do tych, gdzie ona jest w kadrze. Wtedy sprawa jest zrozumiała: ja się nie znaju.
Uwagi fotograficzne chętnie!
A co do paypala i Twojej propozycji – brzmi to kusząco 🙂 Tylko co na to Urząd Skarbowy? 🙂
Pozdrawiam i życzę wytrwałości w realizowaniu własnych pasji. My, będąc w trasie, ze strony motocyklistów zawsze możemy liczyć na przyjazny gest!
A ja przyznaję się bez bicia, że jestem tu po raz pierwszy – i co, i od razu trafiam na kryzys? 😀 Niemożebne! Na pewno zostaję na dłużej, bo i kierunek Waszego nagniatania mnie bardzo interesuje, i zdjęcia dla mojego (co prawda nieprofesjonalnego) oka piękne po prostu, i pierwszy utrafiony wpis taki jakiś ludzki – że czasem jednak wiatr wieje w twarz, nawet jak już się wzięło i zaczęło spełniać marzenia. Siły nie tylko w nogach życzę i pozdrawiam 🙂
Zawsze, kiedy się zatrzymasz dogoni Cię życie. Nie uciekniesz. I nie ważne czy tu czy tam. Wiec spieprzaj kiedy jeszcze masz czas i kase. Jak wrócisz tez bedziesz uciekał, tylko trochę inaczej. 🙂
Ej! Wlasnie. Moze byscie ogarneli sponsoring! Ja chetnie wam zafunduje dodatkowy dzien, albo dwa w miesiacu. 😀
Tak, tak! Niech nam ktoś zasponsoruje pensjonaty, dzięki temu Janek będzie częściej się mył!
Bardzo przyjemnie czyta się ten artykuł, zapewne będę wracał na ten blog 😉 Pozdrawiam!
Będzie dobrze, głowa do góry! Po prostu skróć wypoczynek do 2 dni, zrobisz wpisy i nie będzie czasu na myślenie 😉 Pozdrawiamy z deszczowej Turcji.
PS. Apropos wątku pieniędzy, myślałeś o wstawieniu reklam z Google Adesens ? Nie wiem jaką macie oglądalność, ale zawsze coś z tego można uciułać na ekstra wydatki.
Z tą kasą to nie chodziło mi o jakiś mega kryzys finansowy, ale „to uczucie” bezproduktywności i tego, że rzeczywistość nas powoli dogania. Za rok pewnie będziecie mieli to samo 😉
Mam nadzieję, że nas nie dogoni 😉 Nawet sobie tego nie wyobrażam.
Zrobiło się smutno, ale … droga jeszcze przed Wami! Cieszcie się nią 😉
Bezproduktywność!? Nie zgadzam się! Bezproduktywnie to się siedzi przed telewizorem albo w Internecie klikając bez sensu (jak ja czasami). Bezproduktywnie można tkwić w pracy, bezproduktywnie spędza czas znakomita większość waszych rodaków w kraju żyjąc tylko tym co media doniosą.
Wy przeżywacie coś czego wielu chciałoby doświadczyć ale brak im odwagi aby zrobić pierwszy krok: wyłączyć telewizor, komputer i wyjść z iluzorycznego bezpieczeństwa czterech ścian na dwór.
Byłem przed chwilą na balkonie, z lornetką, oglądałem na Księżyc – patrzyliście dzisiaj na niego lub w gwiazdy? Jak sądzicie ile osób w Łodzi dzieliło ze mną to doświadczenie? Raczej niewiele, tak sądzę. Jak okiem sięgnąć w oknach blade światła telewizorów, a przecież to jeden z nielicznych bezchmurnych wieczorów ostatnio.
Nie chcę pisać że przeżywacie podróż życia, nie lubię tego określenia, zamyka marzenia w pudełku z napisem „nie otwierać”. Wolę napisać że to wyjazd którego nie zapomnicie, nikt wam nie zabierze wspomnień o radościach i smutkach, a doświadczenia przydadzą się w realizacji kolejnych „wypadów”.
Chyba pułapką jest czas jego trwania – po tylu miesiącach to co dla innych jest fantastyczną wyprawą, dla was czasem szarą codziennością. Ale to pułapka zastawiona przez wasze głowy, a nie rzeczywistość.
Sam łapałem się kiedyś na podobnym szufladkowaniu myśli, znajomy musiał mi powiedzieć jak wyglądają moje wyjazdy dla kogoś patrzącego z boku, chociaż jeszcze nie miałem na koncie wielu miesięcy poza domem w jednym rzucie. To samo chcę zrobić teraz dla was.
Przecież po tylu kilometrach macie materiał na kilka książek:
„Jak wyjechać w pierwszą podróż rowerem”,
„Azja na dwóch kołach”,
„Chiny – mekka czy przekleństwo rowerzystów?”,
„Wietnam od kuchni”,
„Profesjonalne przygotowanie wyprawy rowerowej”…
Myślenie o codzienności dogania chyba każdego i na każdym wyjeździe. Bardzo trudno jest uciec wówczas od schematu „studia-praca-dom-rodzina-…” Czyli co robimy po powrocie, za co zapłacimy rachunki, co robimy dalej… Nie znajdę za was odpowiedzi ale wiem że nie można dawać się wepchnąć w kierat codzienności. Żyjmy dla takich wyjazdów, nie pracujmy tylko po to, żeby zbudować „bezpieczną” codzienność i zanużyć się w problemach pierwszego świata.
Wokół mnie pełno ludzi pobudowało domy, pokupowali mieszkania, debatują o kursie franka, liczą kasę na kolejny samochód, chociaż stary dopiero spłacili…
Ja tak nie chcę, nie potrafię! Mogę liczyć kasę do pierwszego ale niech to będzie kasa wydawana z głową i na marzenia, nie na to co „wypada” mieć aby sąsiedzi widzieli. Jak miałem jeden rok bez wyjazdów to usychałem, nic mnie nie cieszyło, wówczas dopiero poczułem co to znaczy mieć czarne myśli…
Dla osób które, tak jak wy, szukają czegoś więcej najważniejsze jest nie oglądać się na większość żyjących pracą, osiadłych w mule codzienności. Szukajcie dalej kolorów życia, dociągnijcie szczęśliwie do końca tego wyjazdu, zbierzcie siły i wykorzystajcie to czego nauczyliście się do tej pory aby kolejne wyprawy były jeszcze lepsze.
A w międzyczasie na pewno znajdziecie sposób na zarobienie pieniędzy czy to poprzez pracę u kogoś czy na swoim. Rynek pracy docenia ludzi którym się chce i mają w sobie zapał. Wierzę że wam się uda pogodzić dwa kółka z nieco przyziemniejszymi kwestiami finansowymi. Tylko nie można się poddawać i pleść głupot o bezproduktywności.
Jeśli można, to te rady również i my sobie zapamiętamy 🙂
Pomysł z PayPalem rewelacyjny – wstawiajcie guziora a na pewno koledzy licealni o was nie zapomną – pocztówkę z dalekich krain chętnie bym przyjął jako podziękowajkę. Jako zatwardziały domator i tak was podziwiam i cieszę się, że mogę z wami popodróżować, patrząc na fajne zdjęcia i czytając wasze przemyślenia. Głowa do góry, nogi na pedały i rozkoszujcie się tym, o czym większość z takich małpek od kodu może tylko pomarzyć 😉
Znam ten ból. Dlatego tak wzbraniałem się przed naładowaniem się elektroniką na trasę do Australii. Też goniły mnie podobne zmory (o, jak wnerwiało sprawdzanie emaili w MacDonald’sie! ile zmarnowanego czasu!). Uciekałem wskakując na rower. Wtedy niesposób myśleć o nich. Jest fajnie. Internet i cała reszta z tym związana – z buciorami czy bez, wpycha się nam do życia chcemy, czy nie chcemy. Smutne. 🙁
Ale nie martwcie się. Są inni, którzy też „tak mają”. Słaba pociecha może, ale…
Nagniatajcie więc dalej. Głowa do gory… ! 🙂
NEVER GIVE UP ON YOUR DREAMS !
Bardzo proszę pisać robić zdjęcia i się nie poddawać:-) Czytanie waszego bloga to najlepsza terapia na zimowe depresje:-) A pomysł z Paypalem popieram, będę klikać!!!!