Śmigaliśmy z Trabzonu szeroką, płaską jak stół drogą prosto w kierunku gruzińskiej granicy. Kilometry leciały jak szalone. W pewnym momencie minęliśmy skręt w prawo i tabliczki wskazujące na Kaçkar Mountains National Park. Był piątek rano, w konsulacie Azerbejdżanu w Batumi chcieliśmy pojawić się w poniedziałek, stwierdziliśmy więc, że po kilku dniach asfaltowej monotonii chcemy po raz ostatni zakosztować tureckiej pięknej przyrody. I dać sobie nieco w kość.
Turcja: Kocham ten kraj!
Kocham ten kraj! Mieliśmy takie momenty na trasie, gdzie aż chciało się wykrzyczeć to zdanie. Zdarzało się, że lało, było zimno, wiatr w mordę, pod górę, zapadała noc, do najbliższej wioski kawał. I tak dwa dni z rzędu w podobnej sytuacji jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zatrzymywał się samochód.
Zaskakujące spotkania
Jak z okropnych, przemysłowych przedmieść trafić wprost do willi z basenem w nadmorskim kurorciku? A także – jak wbić się do czyjejś chaty „na bolące kolano”?
Droga na Zonguldak – niezbędne uzupełnienie
Ile to się nie naczytaliśmy i nie nasłuchaliśmy o tym, jaka to trasa na Zonguldak jest ekstra na rower! Wymagająca, ale super. Owszem, pierwszy odcinek, dzięki mojej „pomysłowości”, był naprawdę w porządku. Jednak ostatnie 20 kilometrów przed miastem można opisać jako jeden z gorszych koszmarów rowerzysty.
Karasu – Zonguldak
Tytuł wpisu, może trochę na wyrost, bo do fantazyjnie nazywającej się miejscowości Zonguldak, jeszcze nie udało nam się dotrzeć, ale najciekawszy, tudzież najtrudniejszy fragment już za nami. A wszystko zaczęło się od tego, że zamiast drogowskazu o nazwie Zonguldak, Mażna wybrała drogowskaz o nazwie przygoda.
Pierwsze szklanki tureckiej herbaty
Nocujemy w namiocie w orzechowym sadzie. Lało całą noc jak z cebra, leje cały dzień – decydujemy się odpocząć po trzech dniach jazdy. Z rana, wychylamy badawczo nos z namiotu, a tu nadciąga właściciel pola z siekierą w ręku i psem przy nodze. Jak się skończy ta historia?
Stambuł – Karasu
Za nami nasze pierwsze 250 kilometrów. Było fajnie, choć ciężko. Na północny-wschód od Stambułu i później wzdłuż Morza Czarnego krajobraz dominują niekończące się zielone pagórki, cały czas góra-dół-góra-dół. Najwyższy punkt to 330 m.n.p.m. Niby takie nic, a w sumie nagnietliśmy już 4 km przewyższeń. Warto jednak było wybierać bardziej pofalowane i kręte drogi. Każdy szanujący się Turek śmiga na złamanie karku autem po ekspresówkach, więc rowerzysta te drogi ma praktycznie w całości dla siebie.