Zaskakują kształtami. Wyrażają narodową dumę, pokazują piękno przyrody. Opowiadają historie. I same powoli stają się historią.
Czytaj dalej Centralna Azja – przystanki, które opowiadają historie
Podróże siłami własnych mięśni
Zaskakują kształtami. Wyrażają narodową dumę, pokazują piękno przyrody. Opowiadają historie. I same powoli stają się historią.
Czytaj dalej Centralna Azja – przystanki, które opowiadają historie
Czy ten tytuł brzmi jak slogan reklamowy z katalogu biura podróży? Właśnie tak ma brzmieć!
“O, jesteście. To pakujemy raki, czekany, linę i idziemy na lodowiec!” Tak, gdy tylko przekroczyliśmy próg jego domu przywitał nas Tas, nasz gospodarz w Ałmaty. „Nie, proszę, nie! Ze sportów to ja potrafię jeździć na rowerze” – desperacko próbowałem bronić się przed wspinaczką. Niestety już wtedy czułem, że trzeba będzie iść się wspinać. Nie było innego wyjścia.
Budzisz się w krzakach na czyimś polu. Blady świt, a słońce już piłuje. Przed namiotem stoi gość na koniu i coś bełkocze po rosyjsku. Gdzie położysz się tego dnia spać? Pod gołym niebem, czy w czterogwiazdkowym hotelu? Jak głosi klasyka polskiej muzyki rozrywkowej – wszystko może zdarzyć się i właśnie to w spontanicznym podróżowaniu jest najlepsze.
Zaczęło się w Gruzji. Złote zęby zwróciły naszą uwagę, pojawiając się nieśmiało w ustach napotykanych osób. W Azerbejdżanie i dalej – w Kazachstanie, to nie były już pojedyncze zęby, ale całe lśniące szczęki. W Uzbekistanie szczerozłote uśmiechy przestały już nas dziwić. Czytaj dalej Ludzie o złotych zębach
Po przepłynięciu Morza Kaspijskiego w naszej podróży coś się zmieniło. Na początku nie czuliśmy do końca o co dokładnie chodzi, ale po przejechaniu kazachskiego rejonu Mangyustańskiego i uzbeckiego Karakalpakstanu, chyba już wiemy. Z całą pewnością zmienili się ludzie, ich nastawienie do nas, jak i do całej otaczającej rzeczywistości.
Czytaj dalej W cieniu Kamaza – czyli jak nam się jedzie po Kazachstanie i Uzbekistanie
Prom z Baku do Kazachstanu udało nam się złapać wcześniej, niż sądziliśmy, wysiadając w Aktau mieliśmy zatem 8 dni do zadeklarowanego na wizie momentu wjazdu do Uzbekistanu. Zamiast więc – jak pierwotnie zakładaliśmy – szybko pokonać kilkuset kilometrowy odcinek pociągiem, postanowiliśmy przejechać go na rowerach. Jeszcze tego samego dnia wjechaliśmy na step.
Po zejściu na ląd i udaniu się na posterunek „Migration Police” celem załatwienia bzdurnej formalności pt. „rejestracja”, od razu wsiedliśmy na rowery i wyjechaliśmy z miasta. Wystarczyło kilka, kilkanaście kilometrów, by znaleźć się na totalnym pustkowiu. Czytaj dalej Pierwsza noc w Kazachstanie, czyli kamping pod cmentarzem