Wjeżdżaliśmy do Chin gorących, suchych i odludnych. Wyjeżdżaliśmy, przedzierając się przez spowite chmurami góry i plantacje bananów. Krajobraz, pogoda, wreszcie ludzkie twarze – zmieniały się powoli. Miały na to dwa miesiące i około 4800 kilometrów, które z mozołem pokonywaliśmy, z jednego krańca Chin na drugi. Zapraszamy na wycieczkę fotograficzną ukazującą różnorodne oblicza tego kraju.
Xinjiang – autonomiczny region Ujgurów
Krajobrazy wciąż dobrze znane z państw Centralnej Azji, ale kilka szczegółów ewidentnie wskazywało, że to już są Chiny. I wcale nie chodzi o skośne oczy mieszkańców (zresztą Ujgurzy z wyglądu i języka bardziej podobni są do Turków, niż do Chińczyków Han). Przez kilka pierwszych dni z naszych twarzy nie znikał wyraz szoku, zaskoczenia, niedowierzania, na widok megalomańskich projektów dróg, mostów, miast. Wszystko, co nas otaczało, było większe, okazalsze, wszystkiego było więcej.
Gansu
Ta prowincja niestety padła ofiarą naszej gonitwy wizowej. Ponad połowę pokonaliśmy autobusami. Jednocześnie to tutaj zaszła największa zmiana w krajobrazach: zasypialiśmy, gdy autobus jechał przez pustynię, a rano obudziliśmy się pośród gór upstrzonych kolorowymi, małymi poletkami.
Syczuan
To podobno najludniejsza prowincja w Chinach. Odczuliśmy to na własnej skórze. Właśnie tutaj mieliśmy największe problemy ze znalezieniem miejsca na nasz namiot, spotęgowane obojętnością czy wręcz wrogością tutejszych mieszkańców. Absolutnie każdy metr kwadratowy gleby jest tu porośnięty ryżem, kukurydzą, kapustą, lub zagospodarowany w inny produktywny sposób. Moje próby zdobycia zgody na rozbicie namiotu w czyimś gospodarstwie, każdorazowo kończyły się fiaskiem. To tutaj zaliczyliśmy najwięcej noclegów pod mostami czy estakadami (które dawały dodatkową ochronę przed deszczem). To tutaj wreszcie przez chwilę mogliśmy nacieszyć się słońcem, gorącem i bambusowymi lasami, by dzień później wjechać w chłodne, spowite chmurami góry prowincji Junnan.
Junnan
Na tę prowincję czekałam najbardziej, bo wcześniej naoglądałam się w internecie setek zdjęć zrobionych w jednym konkretnym miejscu. Tymczasem rzeczywistość okazała się o wiele bardziej zróżnicowana. Wbrew oczekiwaniom, nie widziałam tu także ani jednego krzewu herbaty! W Junnan dała nam w kość pogoda, dopadło nas także apogeum wymęczenia i frustracji.