Wczoraj w Łodzi zakończył się Festiwal Światła. Niesamowite animacje rozświetliły elewacje kamienic. Oglądałam, podziwiałam. Czułam moc. Jak niesamowita jest ta moja Łódź! Cieszę się, że tu mieszkam! A potem przychodzi refleksja…
To było jakieś dziesięć lat temu. Nie pamiętam, w jakich okolicznościach ani z czyich ust padło hasło „nie Łódź się”. Gra słów, która tak dobrze oddawała stan ducha i morale mojego miasta z tamtego czasu! Hasło, którym można było skwitować te wszystkie zmarnowane szanse, pomysły z góry skazane na porażkę, porzucone ideały, jakich w Łodzi niestety nigdy nie brakowało.
Mniej więcej w tym samym czasie zaczęłam działać w Studenckim Radiu „Żak” Politechniki Łódzkiej, i dzięki temu poznałam mnóstwo ciekawych ludzi. Ludzi, którzy nie potrafili zaakceptować tego, co zdawało się być w moim mieście nie do ruszenia: szarości, bylejakości, beznadziei, zaściankowości, destrukcyjnej i wysysającej życie siły. Imponowała mi postawa tych osób. Ich wytrwałość, odporność na ten atakujący ze wszystkich stron „niedasizm”. Czy chciałam być taka, jak oni? Pewnie! Jako osoba „z radia” mogłam śledzić z bliska proces wyłaniania się partyzantek i ruchów miejskich, pojawianie się nowych inicjatyw kulturalnych i społecznych. Robiłam wywiady, zapraszałam do studia, chodziłam na happeningi. Nawet zapisałam się do grupy dyskusyjnej. Ale w praktyce – ciągle stałam z boku, schowana za mikrofonem. Moja rola ograniczała się do obserwowania, komentowania, trzymania kciuków. Mogłam sobie patrzeć, zachowując bezpieczny dystans. I nic więcej nigdy nie zrobiłam.
Potem, zaraz po studiach, wyjechałam do pracy do Warszawy. Niby sukces, wygrana w konkursie, niby wizja świetlanej przyszłości i kariery… A jednak w głębi duszy wyjeżdżałam z niedającym się zagłuszyć poczuciem porażki.
Potem wyjechaliśmy w podróż.
Z podróży wróciliśmy prosto do naszego rodzinnego miasta. Podjęliśmy decyzję, że nie chcemy znów tej Warszawy. I żeby się w tej decyzji upewnić, jeszcze zanim ugruntowała się nasza sytuacja zawodowa, w Łodzi wynajęliśmy mieszkanie. Aby nie było odwrotu.
Po czterech latach mieszkamy więc z powrotem w Łodzi. Pierwsze dni? Upłynęły nam pod znakiem sentymentalnych i pełnych wzruszenia zachwytów. Jak turyści jeździliśmy po naszej Łodzi i podziwialiśmy. Piotrkowska – wreszcie po tylu latach doczekała się remontu i wygląda wspaniale. Obok Piotrkowskiej – pierwszy w Polsce woonerf. W OFF Piotrkowska stężenie hipsterów na m2 przebija warszawski plac Zbawiciela (czy co tam teraz jest modne). Na ulicach coraz więcej rowerzystów. W urzędach – ludzie, którzy wreszcie mają szansę zrobić w Łodzi rewitalizację z prawdziwego zdarzenia. A w naszym osiedlowym parku Stawy Jana dzięki budżetowi obywatelskiemu wreszcie pojawiły się ławki. Przyszło nowe. Jak wyraźnie to widać po czterech latach!
I wtedy przychodzi kolejna refleksja.
Nowe nie przyszło samo.
Przyjechałam na gotowe. Gdy ja wyjeżdżałam do Warszawy, znajomi zakładali tutaj fundacje, stowarzyszenia, krok po kroku realizowali swoje pomysły. A teraz ja, niczym turystka we własnym mieście, zwiedzam Łódź, i z podziwem oglądam efekty ich pracy.
Niesamowity Festiwal Światła nie spadł łodzianom z nieba. Inne ważne łódzkie festiwale, wydarzenia, zanim stały się ważne, też musiały najpierw się narodzić, przeżyć etap niemowlęcy, przetrwać kryzysy. To, że w Łodzi zaczęto dostrzegać potrzeby rowerzystów, nie wzięło się znikąd. To nie jest przypadek, że na ulicy mija mnie jadący na rowerze kandydat na prezydenta miasta. To właśnie jeden z przejawów tych zmian. Budżetu Obywatelskiego też nie wymyślili wspaniałomyślnie urzędnicy. Patrząc na świetne łódzkie inicjatywy widzę ludzi, którzy za nimi stoją. Ludzi, którym się chciało, którzy mimo tego wszechobecnego sceptycyzmu, mimo trudności, porażek, konfliktów, mimo regularnego walenia głową w beton, mimo, że Warszawa była blisko i kusiła, jednak „Łódzili się” i robili swoje. Na efekty czasem trzeba było czekać długo. Ale one w końcu się pojawiły. I mogę się tylko domyślać, jak wielką satysfakcję można czuć w takiej chwili. To właśnie tacy ludzie wypełniają treścią obecny, oficjalny slogan: „Łódź kreuje”.
No więc znów jestem w Łodzi. W mieście, które dzisiaj z dumnie podniesioną głową pozdrawia całą Polskę. W mieście, w którym czuję się jak u siebie. Na Facebooku dostaję codziennie mnóstwo zaproszeń na wydarzenia, wystawy, spotkania, debaty. Teraz znów osobiście mogę uczestniczyć w życiu mojego miasta. I znów pojawia się możliwość, by samemu wreszcie coś zrobić…
Wszystkie zdjęcia do tego wpisu powstały w czasie czwartej edycji Festiwalu Kinetycznej Sztuki Światła. W Łodzi.
świetne!
Super artykuł o super mieście 🙂
dobrze napisane! I widac, ze przyjechalas z daleka 😉 Lodzi potrzeba ludzi z swieza perspektywa
Chcesz powiedzieć, że jeszcze nie zdążyły spaść nam z oczu różowe okulary? 🙂
Łódź ma momenty, w których zachowuje się jak prawdziwe Europejskie miasto. Najtrudniej jednak przekonać do tego samych łodzian. Jak dla mnie to trzeba doceniać i już przestać się dziwić.
Prawda, Łódź się zmienia, ale przespała erę dużych możliwości. Teraz dzieje się wiele, bo trzeba nadgonić utracony czas.
Teraz może to wszystko zachwyca, ale nawet jeśli powstają nowe „wspaniałe” ścieżki rowerowe, to są wykonywane byle jak, byle były. Musi upłynąć jeszcze wiele czasu i wiele pracy, aby Łódź nie robiła czegoś na pokaz, a coś dla siebie od serca.
Fajnie było zobaczyć takie tłumy na ulicy , ale sam festiwal kiepski wg mnie. Maping na pl.wolności strasznie kiczowaty, lasery w parku rodem z koncertu Jean michella jarra. Fajny był tylko mapping obok pasażu Rubinsteina. Ale oczywiście plus, że cokolwiek się dzieje.
Oj, dotykamy kwestii gustu 🙂 Moim zdaniem nie było tak źle. To miało być rozrywkowe, a przede wszystkim imponowało we względu na rozmach, dobrze współgrało z muzyką. A bardzo dobry był też mapping przy Moniuszki, widziałeś?
Jeśli chodzi o ten na przeciwko samego pasażu Rubinsteina to widziałem początek i byłem zażenowany, jakieś archaiczne 3d, tandeta (mowa o tym mappingu, w którym płynie łódka). Fajny był ten na budynku Irish Pubu.
Bardzo dobrze, moim zdaniem tego własnie szukałaś.
Super post 🙂
Ładne.
Czuję się podobnie w swoim (czy nadal swoim?) mieście Olsztyn. Wyjeżdżając na studia do Trójmiasta byłam zła, że w Olsztynie nic się nie dzieje, że tu nudno a w Trójmieście to pełen highlife! No i teraz po powrocie z podróży, gdzie kolejny rozdział życia przed nami, nie wiemy gdzie ten rozdział rozpocząć – czy w Trójmieście czy w Olsztynie, w którym zaczęło się ostatnimi czasy dziać sporo…i jest jeszcze duży potencjał na fajne inicjatywy. Fajnie, że Wam udało się w miarę szybko podjąć decyzję 🙂 Pozdrawiamy
Hah! A ja właśnie miałam się wybrać do Łodzi na Festiwal Światła. W końcu to było moje miasto akademickie 😉 lecz niestety Warszawa zatrzymała mnie swoimi lepkimi łapami… 😉
Gdy kiedyś przestanę się czuć jak turysta, to chyba przyjdzie najwyższy czas by…. zmienić miasto 🙂
Odkryłem ostatnio Łódź. Z córką przechadzaliśmy się po jej atrakcjach – fajne miast. Chyba coraz bardziej doceniane. Bo tak to zawsze mijane przez tych co jadą z góry nad dół lub odwrotnie 🙂