Laos: ku słońcu!

O słońcu, życiu w Laosie i o tym jak spotkaliśmy tutaj pewnego Holendra, który całkiem nieźle mówił po Polsku. Ba, znał nawet najlepsze zapiekanki na świecie. Tak, te z krakowskiego okrąglaka!

Wszystko zaczęło się jak zwykle od wertowania internetu. Mażna zachwycona stroną bolaven.com nie wybaczyłaby mi ominięcia płaskowyżu Bolaven i pognania prosto do Kambodży. Odbiliśmy więc po raz kolejny na wschód. Zachodnia strona płaskowyżu była raczej średnio urokliwa, droga wąska i zatłoczona, więc już zaczynałem narzekać. Fart jednak chciał, że w środku sennego miasteczka Paksong wyrosła nam przy drodze kawiarnia z Wi-Fi – zawsze dobre lekarstwo na podróżną nudę. Internet w kafejce nie tylko działał, ale był jak na laotańskie warunki kosmicznie szybki. Zupełnie typowe było jednak to, że gdy tylko dopiliśmy nasze kawy, momentalnie zepsuł się i kompletnie nic nie dało się z tym zrobić. Nieczuła na nasze lamenty kelnerka spławiała nas mówiąc, że internetem zajmuje się Pan Właściciel, który teraz śpi, a ona boi się go obudzić. Tradycyjnie, nakląłem się trochę na to ich azjatyckie „nie chce mi się”, aż tu nagle.

Ooo, rowery! Dzień dobry, proszę bardzo, co państwu potrzeba? – całkiem niezłą polszczyzną przywitał nas nie kto inny, jak mocno jeszcze zaspany, Pan Właściciel.

W pierwszej chwili nieźle nas zatkało. Kilka minut później, po wymienieniu paru polsko-angielskich zdań wszystko było już jasne. Ojciec Pana Właściciela trafił podczas Drugiej Wojny do hitlerowskiego obozu koncentracyjnego w Schlochau pod Szczecinem, gdzie poznał wielu Polaków. Na marginesie, to właśnie ten obóz magazyn Time określił jako polski. Miejsce to znalazło się w granicach Polski dopiero po wojnie. Po ostatecznym triumfie nad nazistami, tata naszego Holendra wrócił do Holandii. On samotnie, a jego dwaj kumple z żonami – Polkami. W takim gronie spotykają się do dziś. Możecie sobie więc wyobrazić, jak często w rodzinnym domu naszego Holendra słychać było ś, ć, żet i ziet. Holender kilka razy odwiedził nawet osobiście nasz kraj – „Kraków już nie taki sam jak 10 lat temu. Wszędzie turyści, tłok. Dobrze, że chociaż zapiekanki z okrąglaka trzymają poziom”. Nic więc dziwnego, że udało mu się podłapać całkiem sporo naszego szeleszczącego języka. Jego znajomość okazała się potem całkiem przydatna w życiu, nawet w Laosie. Zgadnijcie w jakim języku Pan Właściciel załatwiał pozwolenie na poślubienie Laotanki? Po polsku, oczywiście. Wysoko postawiony laotański urzędnik w czasach komunizmu studiował w Warszawie. Lekcja na dziś: zanim zaczniesz głośno na kogoś lub coś złorzeczyć po polsku w Laosie, dwa razy ugryź się w język.

Mr Coffee nie wziął tego na szczęście do siebie, bo rozmawialiśmy potem dobre kilka godzin. W ferworze dyskusji zapomnieliśmy tylko wzajemnie się przedstawić, stąd wymyślam kolejne głupie zamienniki jego imienia. A może to on sam wolał pozostać incognito, zdjęcia nie dał sobie zrobić. Dowiedzieliśmy się za to ile miesięcznie zarabia laotańska kelnerka: 30-40 Euro. Pan Właściciel dodał szybko, może aby uspokoić nieco swoje sumienie, że tutaj w Laosie ludzie o siebie dbają. Zgodnie z zasadami Buddyzmu, jeżeli zatrudnia u siebie taką dziewczynę to gratis zapewnia jej cały wikt i opierunek. W razie czego opłaci także lekarza. Żyć, nie umierać.

Dla europejskich ekspatów taki Laos to także raj na ziemi – przekonywał nas Pan Kawka, gdy tylko dowiedział się, że mija nam już dziesiąty miesiąc w Azji. „Wystarczy, że znajdziecie sposób na zarabianie jakichś pieniędzy, nawet małych, i wcale nie musicie wracać”. W jego przypadku wyszło to rzeczywiście całkiem zgrabnie, bo za holenderskie oszczędności mógł założyć tutaj nie tylko pijalnię kawy, ale kupić całą jej plantację. Udało mu się nawet wkręcić do lokalnej grupy trzymającej władzę, typującej kto z danego okręgu ma znaleźć się na listach wyborczych. Ot, taka demokracja po laotańsku. Lud wybierać może, ale tylko spośród mnie i moich kolegów.

Kasa, władza, wolność, luz, wygoda i niezależność. Brzmi jak życie marzeń. Nie do końca daliśmy się jednak przekonać, aby dać sobie spokój z kupowaniem biletów powrotnych. Panu Właścicielowi trudno było ukryć to, że trochę przymiera w tym Laosie z nudów; że brakuje mu dalszej rodziny, przyjaciół – ludzi z którymi mógłby pogadać trochę „bardziej” niż z Laotańczykami, przez co popada w intelektualny letarg. No bo ile można byczyć się pod dachem swojej chatki, siedzieć w necie, czytać książki, opisywać po raz kolejny w najmniejszych szczegółach swój ukochany płaskowyż (to właśnie pan Kawka jest autorem strony bolaven.com), czy grać z synem w Need for Speed’a? Niby sami wiedziemy przez ostatni rok podobną egzystencję, ale przynajmniej jesteśmy co chwilę w innym miejscu, prawie codziennie coś zaskakującego spotyka nas po drodze. Chatka w Laosie? Świetny pomysł, ale bardziej jako dom spokojnej starości.

Za tym, aby już teraz zatrzymać się w Laosie i nigdzie się stąd nie ruszać, przemawia jednak jeden bardzo mocny argument – przyroda! Wschodnia ściana płaskowyżu Bolaven skąpana w zachodzącym słońcu była jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakie widziałem w tej podróży. Brytyjscy naukowcy Ameryki nie odkryli. Tak, to właśnie codzienny kontakt z naturą i słońcem, na dłuższą metę, czyni człowieka szczęśliwym. W Polsce w miesiącach zimowych nic nie frustrowało mnie bardziej niż brak słońca. Gdy już w końcu przygrzało, najczęściej siedziałem zamknięty w czterech ścianach w robocie i niewiele mogłem z tym zrobić. Co najwyżej, w akcie desperacji, czmychnąć na godzinę do Ogrodu Łazienkowskiego, aby w blasku zimowego słońca karmić orzechami wygłodniałe wiewiórki. Historia prawdziwa, proszę się nie śmiać. I co z tego, że po siedemnastej byłem już wolny? Wtedy to było już kompletnie ciemno i zimno. Kiepskie okoliczności przyrody na rower, czy bieganie. Dlatego zawsze marzyło mi się spędzić zimę w takim miejscu jak Laos. Słońce grzeje nas tutaj nieprzerwanie od trzech tygodni. Mamy go tak dużo, że – niech stracę – możemy się nawet podzielić. Proszę bardzo. Napawajcie się do woli i pomyślcie, czy w przyszłą zimę też nie warto byłoby pojechać gdzieś… ku słońcu!

lao-slonce-9 lao-slonce-8 lao-slonce-4 lao-slonce-1 lao-slonce-2lao-slonce-6lao-slonce-7lao-slonce-5

8 odpowiedzi do “Laos: ku słońcu!”

Skomentuj Michał Iwaszko Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.