„Podróże to świetna okazja do nawiązywania nowych przyjaźni.” Ta mądrość wydawała mi się zawsze mocno naciągana. Zawierane przez nas drogowe znajomości najczęściej kończyły się na nudnych rozmowach o banałach, a złych doświadczeń dopełniały pełne rozbawionych przedstawicieli zachodnich nacji „backpackerskie” hostele. „Fajnie przyjacielu, cieszę się, że cię poznałem, ale mógłbyś nie wchodzić do pokoju w środku nocy w stanie krańcowej alkoholowej agonii i nie jęczeć potem do rana, że główka i brzuszek bolą” – tak myślałem o nowo poznanym brytyjskim punku, podczas nieprzespanej nocy w jednym z hostelowych przybytków w Paryżu. Jak uniknąć takich doświadczeń? Znaleźć dziką drogę!
Taką, gdzie każde sto kilometrów to co najmniej pięć godzin jazdy, a żadnych alternatyw nie ma, więc wszyscy w podróży prędzej czy później spotkają się łapiąc stopa, czy tłukąc się wspólnie jakimś zdezelowanym autobusem. Na takiej właśnie drodze, biegnącej z zachodu na wschód indonezyjskiej wyspy Flores, spotkaliśmy z Marzeną swego czasu Erika Jelinka, Czecha ze szkockim paszportem, który porzucił swoje korporacyjne biurko i za – wcale nie tak ogromne – oszczędności kręci się już po świecie kilka lat. Już po pierwszych minutach rozmowy, żałowaliśmy, że prędzej czy później nasze drogi się rozejdą. Erikowi nigdzie się nie spieszyło, podczas gdy nam nieubłaganie kończył się urlop. Szkoda, bo człowiek zna tak ogromną ilość różnych anegdotek o świecie (zajrzyjcie na jego blog), że można by go słuchać non-stop, miesiącami! Odwiedził m.in. takie „nieturystyczne” kraje, jak Irak, Iran, Turkmenistan, Uzbekistan i Korea Północna, i z każdego z nich przywiózł bagaż całkiem ciepłych wspomnień, okraszonych uwagami o hipokryzji zachodniego świata. Niesamowite było też to, jak przez lata nauczył się podłapywać użyteczne dla podróżnika zwroty, nawet w najbardziej egzotycznych językach. W Indonezji był raptem trzy miesiące, a już całkiem sprawnie zagadywał miejscowych. Samolotów unikał jak ognia i za wszelką cenę poruszał się lądem albo statkiem i może dlatego tak sprawnie wsiąkał w każdą nową kulturę. Po prostu dawał sobie na to czas, zaczynał od pierwszych zdań w przygranicznych wioskach, aby po kilku tygodniach całkiem sprawnie poruszać się w wielkich, przeludnionych metropoliach. Jeszcze bardziej niż samolotów, Erik unikał turystycznych hosteli. Do tego stopnia, że w Nowej Zelandii z premedytacją ominął kilka takich miejsc szerokim łukiem i przenocował przykryty kartonami, pod rampą dla tirów… Krótko mówiąc non-konformizm absolutny, który nam, podróżniczym żółtodziobom, raczej nie mieścił się w głowach.
Dużo łatwiej było nam poczuć się w skórze spotkanego sto kilkadziesiąt kilometrów dalej Floriana, dwudziestolatka z Niemiec, który rzucił studia i ruszył na wschód Koleją Transsyberyjską. W klapkach i szortach w palmy (bo reszta ciuchów gdzieś się zawieruszyła) tułał się po świecie z plecakiem przypominającym szkolny tornister. Sekret jego podróżniczego sukcesu poznaliśmy łapiąc wspólnie kolejny środek transportu. Trochę zabawne jest zobaczyć Niemca, który targuje się jak lew o równowartość dziesięciu eurocentów, aby w końcu niemal za darmo zabrać się na dachu busa. Wszystko na luzie, z uśmiechem na ustach, z rozbrajającą szczerością i pewnością siebie. Florian był naprawdę genialnym gościem i naszym największym błędem było to, że zapomnieliśmy wziąć od niego jakichkolwiek internetowych namiarów, a odszukać go w czeluściach sieci niestety się nie udało – może podróżował pod jakimś alter ego.
Dziś, ruszając w drogę po raz kolejny liczymy, że spotkamy takie podróżnicze indywidua, które dadzą nam motywacje do rzeczy, na które sami byśmy chyba nigdy nie wpadli. Chcemy trochę dopomóc szczęściu i wypatrzyliśmy sobie naszą nową, dziką drogę – biegnącą przez niemal pięciotysięczne przełęcze szosę M41 – Pamirsky Trakt. To jednak temat na kilka oddzielnych notek, jak się wszystko dobrze ułoży, gdzieś w połowie czerwca.

Naprawde fajny blog! Trzymam kciuki wiec trzymajcie tak dalej. Powodzenia M. i J.!
Świetny blogas! Świetny kręgosłup, świetne marzenia! Mamy podobne plany, najciężej jest właśnie z rzuceniem wszystkiego. Myślimy nad powtórzeniem wyprawy Marco Polo / pzdr Anka i Marcin
Nono, kolejni chętni do zmierzenia się z Jedwabnym Szlakiem! Podejmujcie szybko decyzje, to może się spotkamy!