Leżą w cieniu strzelistych Karkonoszy. Są może mniej efektowne, łagodniejsze, ale z mnóstwem ścieżek przyjaznych rowerzystom. Oj, nie mogłem się doczekać tych czterech rowerowych dni w Górach Izerskich. Miały to być dla nas – osobiście – dni bardzo szczególne, ale o tym na koniec.
Niestety, na 24-godziny przed wyjazdem bohaterka zdjęcia na okładce wpisu zalicza czołowe zderzenie z kapitalizmem i okazuje się, że nagniatam sam. Na rozgrzewkę do Parku Krajobrazowego Doliny Bobru obok Jeleniej Góry. Jest czwartek, Boże Ciało, start długiego weekendu. Na ścieżce są takie tłumy, że z trudem da się jechać. Zaczynam przeklinać wyjazd w ulubionym terminie wszystkich Polaków. Na szczęście pieszo-rowerowe korki na ścieżce kończą się kilometr za barem. Przez kolejne kilometry spotykam już głównie wędkarzy. Jakże malownicza jest ta ścieżka, czad!
Pierwszy raz od dawna na kilkudniową wycieczkę jadę w pojedynkę. Samemu muszę więc nawigować po drogowym spaghetti izerskiego przedgórza. Liczba opcji jest nieskończona, większość niezwykle malownicza, ale tylko jedna ruta oznaczona jest muszelką. Okazuje się, że zupełnym przypadkiem trafiłem na polski fragment Drogi św. Jakuba. Muszelki pokrywają się ze szlakiem rowerowym i bardzo ułatwiają trudną decyzję: w lewo, w prawo, czy prosto.
Po kilkunastu kilometrach szlaku wzdłuż rzeki Bóbr odbijam na zachód i daję się porwać plątaninie malowniczych wąskich dróżek. Jest ich mnóstwo – od Jeleniej, przez Lubomierz, aż po Wolimierz. Wszystkie praktycznie bez ruchu samochodowego. Prawdziwy rowerowy raj!
Po dniu spędzonym na takich drogach rozbijam się gdzieś na skraju lasu, niedaleko granicy z Czechami. Ach, co to jest za klimat siedzieć sobie tak zupełnie samemu i wsłuchiwać się przez pół nocy w śpiew ptaków i inne leśne odgłosy. Szkoda, że moskitierę muszę trzymać szczelnie zamkniętą, bo namiot dosłownie bombardują setki much, muszek, komarów i innego badziewia.
Góry Izerskie rowerem: pułapka w drodze na przełęcz
Pobudka z rana u stóp izerskiego pasma. Rzut oka na ścianę gór i w drogę. Nie spać, wspinać się. Próbuję trzema różnymi ścieżkami wdrapać się na przełęcz, ale za każdym razem muszę się poddać. Podczas ostatniego podejścia byłem już w dwóch trzecich podjazdu. „Ahoj!” – woła do mnie młody, nie znający ani jednego słowa po angielsku, Czech na rowerze enduro. „Tamtędy nie dasz rady z sakwami, nie ma opcji” – gość wygląda jakby wiedział co mówi. Próbuję jeszcze kawałek i rzeczywiście – może dałoby się jakoś wdrapać na górę, ale musiałbym oddzielnie wnieść obie sakwy, a potem rower. No bez przesady!
Góry izerskie rowerem: czeska strona
Śmigam więc szybką szutrówką z powrotem w dół do asfaltu i siup na czeską stronę. Tam czeka na mnie mało uczęszczany przez auta, przepiękny, kilkunastokilometrowy podjazd równiutkim asfaltem z miejscowości Hejnice do Harrahova. Jakoś udało się to podjechać „na raz”, ale na przełęczy ledwo stoję na nogach. Czeskie rowerowe ściganty patrzą na mnie z politowaniem, a pani za barem kategorycznie stwierdza, że przyjmuje „tylko koruny”. Dobrze, że za kantor robi pan parkingowy po drugiej stronie szosy…
Z Czech wracam do Polski międzynarodową drogą E65 przez przełęcz w Jakuszycach i potem w dół w stronę Szklarskiej Poręby. Trwa długi weekend, nie ma prawie tirów. Na rowerze da się wytrzymać, a zjazd momentami jest niesamowicie efektowny. Zatrzymuję się przy wodospadzie Kamieńczyk. 70 metrów przewyższenia w tą, czy w tą nie robi mi już różnicy, więc robię mały skok w bok. Przy wodospadzie narodu nie brakuje. W powietrzu unosi się woń alkoholu etylowego. „6 złotych muszę płacić, aby w moim własnym kraju zobaczyć wodospad!„ – pan z wąsem i brzuszkiem manifestuje głośno swoje niezadowolenie.
Z Kamieńczyka mknę już cały czas w dół do Jeleniej. Co to jest za zjazd! Głowę urywa. Łapka w górę dla kierowcy ciężarówki, który jechał mi na kole i wyprzedził bezpiecznym łukiem dopiero na prostej.Drugą noc spędzam na kampingu w Jeleniej Górze w oczekiwaniu na Mażnę, która rzutem na taśmę dojeżdża pociągiem. Podróż zajęła jej prawie 7 godzin. Pustą ekspresówką S-8 dojechałem w trzy i pół. Tak, wszyscy kochamy PKP.
Historia pewnego amstaffa
W sobotę jesteśmy już w komplecie. Znów śmigamy po bardziej płaskich odcinkach. Dla Mażny na rozgrzewkę, dla mnie w ramach ulgi dla wykończonych wczorajszą jazdą nóg. Tradycyjnie, gdy jedziemy razem, musi przydarzyć nam się jakaś przygoda. Na jednym ze wzgórz wypruwa za mną amstaff uzbrojony w obrożę z kolcami. Uciekam, uciekam, ale skurczybyk ani myśli odpuścić… W końcu zatrzymuję się przy kupie kamieni i zabieram się do ostrzału.
Piesek niezrażony podbiega do mnie, piana leci mu z pyska. Ale zaraz, zaraz – on macha ogonem i chce się bawić!
Lola okazała się być suczką i miała w pełni pokojowe zamiary. Przebiegła jeszcze z nami około 10 kilometrów. Kolce okazały się być ozdobnymi świecidełkami. Dobrze, że po drugiej stronie obroży miała numer telefonu. I dobrze, że taki jeden Robb z Anuszką, u których zatrzymaliśmy się na chwilę, był na tyle sprytny, aby to zauważyć. Pozdrawiamy!
Dalej nagniatamy już na południe w kierunku prawdziwych izerskich wierchów. Tempo maleje proporcjonalnie do liczby zdjęć.
Wpadamy na wiejski festyn w miejscowości Grudza. Witają nas nie chlebem i solą, a pierogami. Mmm, tak to właśnie jeździ się w Polsce. W żołądkach mamy już kiełbasę sudecką, którą poleciła mi pani w wiejskim spożywczaku kilka kilometrów wcześniej. I weź tu człowieku zrzuć w tym kraju boczki, aby nie cierpieć na podjazdach.
Po przyjęciu pierogowej bomby kalorycznej jesteśmy już gotowi na finalną wspinaczkę. Za miejscowością Antoniów droga idzie już mocno pod górę przez las.
Góry izerskie rowerem: wspinaczka na Stóg Izerski
Takim klimatycznym szutrem dojeżdżamy do Rozdroża Izerskiego i śmigamy asfaltem ze Szklarskiej w dół w stronę Świeradowa Zdroju. Na stacji tankujemy wodę i słodkie napoje, bo przed nami znów setki metrów przewyższenia. Ze Świeradowa wspinamy się na Stóg Izerski (1150 m.n.p.m.). Decyzja, aby zacząć, gdy robi się już szaro i być na szczycie po zmroku, była strzałem w dziesiątkę. W końcu zelżał upał i wspinaczka z sakwami poszła ekspresowo.
Na tyłach schroniska bez problemu można rozbić namiot, posiedzieć przy ognisku, a rano przygotować sobie w środku schroniska własny posiłek. Super, gorąco polecamy to miejsce. Duch w narodzie nie ginie!
Plan na niedzielę był prosty. Wstać o świcie i strzelić kilka zdjęć wschodu słońca. Z rana pogoda szybko weryfikuje nasze plany.
Widoków nie było, jechało się za to całkiem przyjemnie. Wczorajszych upałów mieliśmy już dość. Na koniec śmigamy jeszcze na Polanę Izerską i potem już cały czas w dół w kierunku Szklarskiej i Jeleniej Góry.
Na koniec obiecany smaczek osobisty dla stałych czytelników i czytelniczek bloga, którzy może chcieliby wiedzieć co tam u nas słuchać. Otóż, ten wyjazd był dla nas szczególny nie tylko rowerowo. Tadam, tadam. Po 9 latach wspólnego nagniatania, jesteśmy – proszę państwa – od tego weekendu oficjalnie zaręczeni!
Gratulacje!!!
Dzięki!
aaaaaaaaaa cudownie! gratulacje! Marzena miała motywację aby spędzić 7h w pociągu czy wziąłeś Ją z zaskoczenia?:>
No pewnie, że z zaskoczenia 🙂
Czad! Czekam na wpis z opisem samego wydarzenia 🙂
Super! Gratuluję 🙂
Mimo, że Was nie znam osobiście, to bardzo się cieszę! 🙂 Gratulacje, wszystkiego dobrego 🙂
Czy pierścionek na wygrawerowawne 2 małe rowerki? gratulacje 🙂
Graty!!! 😀
Gratulacje! :)))
Gratulacje ! 🙂
Gratulacje!
HEHEHE DOBRE
no no no! Gratulacje!!!
No i wykrakaliśmy 😉
Gratulejszyn prze-ogromny!
Gratulacja Mazna i Janek <3
ja to się zastanawiam, na ilu kółkach będzie weselicho 😉 gratuluję!
cudownie!
Gratulacje 🙂
GRA-TU-LU-JĘ…!!! 🙂
Gratulacje!!! Pewnie dziwnie to brzmi, ale zycze wam wielu pieknych lat wspolnego nagniatania!;)
GRA-TU-LU-JĘ…!!! 😉
Fotki łapki dawaj 😉
Super! Oby jak najwięcej ludzi czytało takie wpisy, one bardzo motywują 🙂
PS I oczywiście gratuluję !
Piękna trasa, ale przede wszystkim… GRATULACJE! 🙂
I Droga Świętego Jakuba się znalazła 🙂 Gratulacje 🙂
Ale super 🙂
Gratulacje!:)
Super, gratulacje.
No to pojechaliście 🙂 Gratulacje!
Gratuluję 🙂
Gratulacje! 🙂
Gratulacje!!!!! I tradycyjne: wszystkiego najlepszego na nowej drodze!!!!!
Izery są piękne <3
Przy okazji (bo przoczyłem): pozdrowienia dla Robba i Anuszki 😉
Piękne miejsce na zaręczyny 🙂
Rewelacyjne zdjęcia ! Długo się w nie wpatrywałem. Mnie Izery kojarzą się z torfowiskami i Wysokim Kamieniem, Wam jednak do końca życia będą kojarzyły się z tym ważnym momentem. Pewnie dużo osób czytając o zaręczynach Wam zazdrościło. Pozdrawiam