Sobota 7:00. Budzik dzwoni, deszcz miarowo wali w szybę. Ciemno, zimno i mgliście. Jeszcze niedawno, w takich okolicznościach, co najwyżej przewracalibyśmy się z boku na bok. Po powrocie z naszej podróży coś się jednak zmieniło.
Jak w zegarku zrywam się z łóżka. Mażna głośno protestuje. Zabieram jej kołdrę i idę zrobić kawę. Pod koniec dnia będzie mi za to wdzięczna, bo wiem, jak dużą radochę daje nam dzień, w którym z samego rana wyskoczymy gdzieś „w przyrodę” i wrócimy dopiero po zachodzie słońca. Pobiegać, pochodzić, pojeździć, przedzierać się przez błota i krzaki, podglądać zwierzaki. Choćby przez kilka godzin. Nieważne gdzie. Byle dalej od śmierdzącej i hałasującej trzypasmówki, śmierdzącej elektrociepłowni i równie śmierdzących kominów kamienic.
Przyroda Centralnej Polski? Czy tutaj jest w ogóle coś ciekawego? Gdy przyjrzymy się bliżej tym tajemniczym zielonym plamom na mapie, to nagle okaże się, że tak! Ba, zajdziemy nawet całkiem niezłe perełki. Zacznijmy 25 km w prostej linii od centrum Łodzi: Park Krajobrazowy Wzniesień Łódzkich i rezerwat Parowy Janinowskie. To tutaj pewnej zimowej soboty chyba na dobre złapaliśmy bakcyla na weekendową eksplorację okolicznych lasów. Już na samym skraju rezerwatu witają nas klimatyczne buczyny. Turlamy się kilka kilometrów wgłąb i odkrywamy ciągnące się kilometrami parowy, których głębokość sięga nawet ośmiu metrów.
Jesteśmy tutaj już kilka godzin i nie spotykamy żywej duszy. Tylko my i przyroda. Przypominam, 25 km od miasta. Nagle, przez ścieżkę przebiega spanikowana sarna. Za chwilę, w jeszcze większym popłochu, galopuje druga. A na końcu peletonu – sprawca całego zamieszania. Rozpędzony do pełnej prędkości samiec dzika. Kawał drania z imponujących rozmiarów karkiem. Tak dorodnego osobnika chyba jeszcze nigdy nie widzieliśmy. Na nasz widok dzik gwałtownie hamuje. Patrzymy sobie głęboko w oczy. Długie sekundy pełne napięcia. Zaszarżuje czy nie? Z wrażenia bohatersko chowam się za plecami Mażny. Dzik jednak rezygnuje ze swojego firmowego manewru i ucieka w bok. Uff.
Mija kolejnych pięć dni w mieście, a w piątkowy wieczór myśli zaprzątnięte mam tylko jednym. Gdzie by tutaj teraz…? Pół godziny jazdy autostradą na wschód i lądujemy w Bolimowskim Parku Krajobrazowym. Metalową puszkę porzucamy gdzieś na skraju lasu i śmigamy dalej o własnych nogach. Przed nami znów kawał pięknego lasu, ale tym razem chcemy go pokonać jak najszybciej i dotrzeć do rozlewiska rzeki Rawki.
Woda jest jeszcze zamarznięta więc sporo niedostępnych latem miejsc aż się prosi, by je zdeptać. Malownicze łąki, bagniska, pagórki wokół koryta rzeki i non-stop kombinowanie: jak by tutaj wgryźć się w tę piękną okolicę jeszcze dalej, a przy okazji nie wpaść do pasa w wodę? Naszym niezdarnym próbom przygląda się pewnie wiele par oczu. Co drugie drzewo jest tutaj wyheblowane przez zęby bobrów. Ścinki są świeże, praca wre. Powstają skomplikowane systemy podziemnych kanałów, starannie przykryte gałęziami do nich wejścia i potężne tamy na rzece. Natura powala swoim inżynierskim rozmachem. Na podziwianiu tego wszystkiego znów schodzą nam długie godziny. Ledwo udaje się nam dotrzeć do auta przed zmrokiem.
Nowy tydzień i jak zwykle rzut oka na mapę. Jedziemy sprawdzonym tropem jeszcze kawałek dalej na wschód. Tam czeka nas przecież nie byle co, bo park już nie krajobrazowy, a narodowy. Kampinos wciąga nas już od pierwszych kilometrów naszej biego-wędrówki. Przepiękny dziki las, mocno pagórkowaty teren. Przemykamy szybkim tempem grzebietami górek. A w dole zupełnie zaskoczona naszą obecnością samica łosia. Śladów tego pięknego zwierzaka nie sposób pomylić z żadnym innym. Już parę razy deptaliśmy mu po piętach, i w końcu jest. Jaka radocha!
Prawdziwa zabawa w Kampinosie zaczyna się jednak dopiero, gdy wędrujemy wzdłuż kanałów po okolicznych rozlewiskach. Na początku brniemy w błocie i trzcinach. Ścieżka jest całkiem nieźle przetarta i wygodna. Szybko orientujemy się, że wytyczyły ją łosie. Kilometr-dwa i bagienna ścieżynka zamienia się w trakt dzików, więc od pasa w górę musimy już własnymi siłami przedzierać się przez trzcinę i ostre gałęzie. Zza chmur wychodzi słońce. Temperatura staje się coraz mniej zimowa, a coraz bardziej wiosenna. Super, ale lodowe podłoże pod nami staje się jakby coraz mniej stabilne… Kluczymy, kombinujemy, ratujemy się przed rozmarzającym bagniskiem wędrując po powalonych drzewach. Mażna z gracją wiewiórki. Ja z gracją łosia, ale ważne, że do przodu.
W końcu orientujemy się, że znajdujemy się na… wyspie. Jak okiem sięgnąć wszędzie wokół kanały i rozlewiska, nie da rady. Godzina wędrówki na nic. Wracamy po własnych śladach. Drogę umilają nam pływające w poprzek kanału wydry (a może norki?). Drugi raz spotykamy też naszego dobrego kumpla łabędzia, który niewzruszony tym, że tak wokół niego bez sensu krążymy, swoim majestatycznym tempem płynie dalej. Trudno, tym razem nie uda nam się za nic w świecie przedrzeć tam, gdzie chcieliśmy. Ale czy robi to nam w sumie jakąś różnicę? Jest tu wszędzie tak niesamowicie pięknie i dziko, że gdzie byśmy nie zawędrowali, to i tak będzie super!
Bardzo spodobał się nam też ogromny (jak na nasze europejskie standardy) las, który ciągnie się wzdłuż Wisły pomiędzy Włocławkiem, a Gostyninem. Tutejszy Park Krajobrazowy to z kolei królestwo jeszcze jednego dostojnego europejskiego ssaka – jelenia. Gdy biegamy sobie cichaczem grzbietami pagórków, prawie na pewno spotkamy ich mnóstwo. Mnie trafiło się raz całe stadko z potężnym samcem na czele, które podszedłem naprawdę bardzo, bardzo blisko. Jeleń Szlachetny to jest fantastyczny kawał zwierza! Może ważyć nawet 210kg, a poroże dorosłego samca z bliskiej odległości budzi respekt.
Na podobne wypady wybieramy się ostatnio tydzień w tydzień. Gdy już w końcu doczekamy się tych weekendowych godzin podróżniczej wolności, chcemy każdą z nich wykorzystać naprawdę na maksa. Za każdym razem wracamy brudni, wymęczeni, ale podekscytowani jak dzieci i przeszczęśliwi. Po takim dniu zasypia się momentalnie. Zero komputerowo-internetowej zamuły. Zamykasz oczy i odpływasz. Z głową pełną łosi, jeleni, bobrów, słońca, zieleni i błękitu.
Właśnie. Wszyscy albo góry albo Polska B albo morze. A może Wy będziecie skarbnicą n/t środkowej Polski. Fajne te zakole Warty trzeba sie wybrać kiedyś
21 jest zaćmienie, więc lokalizacja nie będzie aż tak istotna. Bardziej liczę na pogodę.
Aleksandra Antczak właśnie tak widzę nasz weekend 😀
wygląda świetnie 🙂