Ile to się naczytaliśmy jak to będzie źle z wizami do Azji Centralnej, obowiązkową rejestracją w Azerbejdżanie i promem z Baku do Aktau w Kazachstanie. Obsługa niemiła, czekać trzeba długo, łapówki, problemy i inne straszności. Jak to wyszło w praniu? Cóż, ewakuować się z Azerbejdżanu musieliśmy naprawdę ekspresowo.
Ale po kolei. Załatwienie trzech wiz do Kazachstanu, Uzbekistanu i Tadżykistanu trwało w sumie całe trzy dni. Konsul Tadżyków był młodym, wyluzowanym gościem. Kiedy odbieraliśmy wizy na dzień dobry zagadnął:
– Przepraszam, że czekaliście te dziesięć minut, ale graliśmy właśnie mecz w piłkę z drużyną z ambasady Iranu i musiałem się trochę ogarnąć.
– Jaki wynik?
– Dyplomatyczny remis jeden do jednego.
Opowiadał o swoim kraju, dał nam broszurkę o swoim rodzinnym mieście, bez problemu można było się dogadać pół po rosyjsku, pół po angielsku.
Zupełnie inny, ale też na swój sposób sympatyczny, był konsul Uzbeków. Starszy, poważny, elegancki pan, mówiący i robiący wszystko z urzędniczym namaszczeniem – dokładnie i powoli. Byliśmy jednak jedynymi interesantami i z listem zapraszającym załatwiliśmy sprawę w jeden dzień, praktycznie od ręki!
U Kazachów wyglądało to już bardziej na obsługę masową – szybko, profesjonalnie. Tu wypełnij druczek, poczekaj trzy dni i gotowe. Sama wiza tania (40 USD), możliwe dwa trzydziestodniowe wjazdy w okresie dziewięćdziesięciu dni – żyć nie umierać!
Teraz pozostało nam tylko jakoś wydostać się z Baku i nagniatać nalej na wschód, co oznaczało przeprawę promową przez Morze Kaspijskie do kazachskiego Aktau, przeprawę dodajmy okrytą bardzo złą sławą na angielskojęzycznych blogach. Pani w kasie niemiła, opryskliwa, mówi tylko po rosyjsku – trzeba prosić kogoś o pomoc, a najlepiej mieć odpowiednią „protekcję”. Pierwszy kontakt rzeczywiście był kiepski. Nie dogadaliśmy się przez telefon, pani odesłała nas do „tourist info”, tam odesłali nas do „tourist agency”, tam powiedzieli, że rezerwują tylko bilety na samolot. Uznaliśmy więc, że wybierzemy się do portu osobiście i chyba mieliśmy trochę szczęścia.
Babuszki w kasie nie było, ale taksówkarze dali nam cynk, że promy do Aktau stoją w porcie i to nawet dwa. Chwila nerwowego czekania i pytania kolejnych osób, o idzie jakaś starsza babinka, to musi być ona!
– Ooo wy z Polszy, haraszo. Tak, tak parom jest w porcie. Dziewięćdziesiąt pięć manatów od osoby, wypisuje wam bilet, idziecie z nim o tam i już, bystro, bystro!
– Eeee, ale my nie mamy kasy, a nasze bagaże i rowery są w mieszkaniu kawałek stąd. Aaaa!
– Spokojnie, przed trzecią nie odpłynie. Ogarnijcie się szybko i wróćcie ze wszystkim do mnie – pomocnie wyjaśniła nam po rosyjsku babuszka.
Biegiem zapakowaliśmy się do taksówki, obskoczyliśmy bank i mieszkanie naszego tureckiego, couchsurfingowego hosta, Deniza. Spakowaliśmy wszystkie nasze sakwy w rekordowym czasie i dosłowie wybiegliśmy z całym majdanem, dziękując w biegu Denizowi za gościnę. Na nasze szczęście, port był blisko. Szybka przeprawa rowerowa przez siedmiopasmową drogę – przy odrobinie wprawy idzie to całkiem sprawnie – i jesteśmy!
– Bystro, bystro dzieciaki! Już wam wypisuję bilety, parom zaraz odpływa. O tutaj śmigajcie potem tą drogą cały czas prosto, bystro, bystro! – poinformowała babuszka w szalonym tempie wypisując wszystkie kwity.
Potem kolejny kilkuset metrowy sprint i stop przy posterunku policji.
– Aaaa, z Polszy Wy! My to przecież bratnie narody. Bystro, bystro braty tutaj przez ten szlaban – rzekł pan policjant, w ekspresowym tempie wpisując nasze dane do swojego tajnego kajetu.
Za szlabanem – groźna kanciapa celników. Oj nastraszyli nas francuzi, którzy płynęli trzy dni wcześniej, swoim ostatnim smsem. Pisali o jakiś strasznych problemach z rejestracją i życzyli powodzenia…
Rejestracja, czyli urzędniczy wymysł uprzykrzający ludziom życie i teoretycznie służący do ich kontroli. Trzeba podać w „State Migration Office” wszystkie swoje dane i HOTEL, w którym się zamieszkuje (Absheron w Baku kosztuje tyle ile cały nasz ponad dwutygodniowy pobyt all inclusive…). W Azerbejdżanie to nowość, wymysł prezydenta Ilhama Alijeva (ciekawostka: jego portret pojawił się w Boracie, omyłkowo wystąpił jako prezydent Kazachstanu), syna ojca narodu Heidara. O ile ojciec rzeczywiście cieszy się wśród Azerów sporym poważaniem, to syn już zdecydowanie mniejszym. Dlatego pewnie, wymyśla kolejne bzdurne przepisy. Od pierwszego kwietnia (ale to nie żart) każdy turysta przebywający na terenie kraju powyżej trzech dni musi się zarejestrować, wcześniej bez problemów można było spędzić w Azerbejdżanie miesiąc. Oczywiście wszystko po to, aby potem pochwalić się w cotygodniowym biuletynie, ilu to niesubordynowanych turystów udało się unieszkodliwić – ukarać karą czterystu manatów (kurs jak EURO!) albo deportować… Dodajmy, zarejestrować się nie jest tak łatwo. Link do formularza w pdf nie działa, a sam dokument jest tylko po azersku. Większość, która próbowała, nie dostała też żadnego potwierdzenia.
Krótko mówiąc – byliśmy naszym brakiem rejestracji mocno zestresowani i do urzędu celnego, który teoretycznie ma je sprawdzać przy wyjeździe, wchodziliśmy bladzi.
– Atkuda wy? – na początek standard.
– Aaa Polsza, haraszo! Chodźcie, chodźcie. Szybko rzućcie te sakwy na skaner, bystro, bystro, bo wam prom odpłynie – cała kontrola trwała może ze dwie minuty. Na koniec jeszcze odprawa paszportowa, gdzie w ogóle czuliśmy się już jakby gościli nas w swoim domu, a jeden uśmiechnięty urzędnik przywitał nas dziwnie znajomym :
– Dzień dobry! – Ja to byłem w Polsce, w Kętrzynie. My i wy to przecież braty.
– Gdzie jedziecie? Gdzie już byliście?
– Oooo, tak daleko na tych rowerach, niesamowite. Szczęśliwej drogi, wszystkiego dobrego wam! – wszystko w ekspresowym tempie, zero problemów z jakimikolwiek papierami, czy spędzającą nam przez ostatnie noce sen z powiek – rejestracją. Wszyscy byli tylko strasznie przejęci tym, żebyśmy zdążyli zabrać się na statek. Czas jaki minął od pierwszej wizyty w porcie do władowania się z rowerkami na prom? Może z półtorej godziny.
A na samym statku? Super! Kajuty jak pokoje hotelowe z prywatną łazienką, trzy smaczne posiłki za parę groszy, ludzie mili, pomocni i uśmiechnięci. Do tego tempo ekspresowe. Wczoraj wypłynęliśmy po 15, dziś byliśmy na miejscu o 13 – razem z tysiącami ton gruzińskich kurczaków, które płynęły z nami w wagonach kolejowych.
Cło i odprawa paszportowa po stronie Kazachskiej poszła równie gładko, w samym Aktau musieliśmy się już co prawda koniecznie zarejestrować na policji, ale uwinęli się w pół godziny. Nieźle, chociaż przepis zdecydowanie przywodzący na myśl dawne czasy. Nawet Kazachowie podróżujący pomiędzy jednym Oblastem a drugim, muszą stać w kolejce po głupi stempelek… Na szczęście wszystkie papierki mamy już załatwione, można nagniatać dalej. Do Beyneu około 475 kilometrów, a potem Uzbekistan.
uaktualnijcie mapę w wolnej chwili!
https://nagniatamy.pl/trasa/
dobre, farciarze 😉
Słuchajcie, jestem z Wami prawie od początku, teraz wróciłem, by poczytać zaległe wpisy na spokojnie. Wybieramy się do Azerbejdżanu we wrześniu i szczerze przeraziłem się troszkę Waszą opowieścią o „rejestrowaniu” powyżej 3 dni pobytu. Toż to świeżynka jakaś? Cóż to oznacza?. Tak samo trochę metaforycznie jeden nocleg w Baku niczym „Dwa tygodnie All Inclusive” do czego się odnosiło?
Hej, no jest od 1.04 taki przepis. Czysty absurd, mało kto, nawet wśród urzędasów wie co z tym począć, ale jest. Ponoć, zaznaczam ponoć, ktoś na lotniskach przy wylocie to sprawdza. Nam na promie przy wyjeździe, czy posterunkach policji po drodze nie zdarzyło się, aby ktokolwiek się tym interesował. Zajrzyj na grupę o Aze na Couchsurfingu. Jest tam mnóstwo super pomocnych ekspatów, którzy śledzą sytuację na bieżąco i przy okazji oferują też fajne noclegi 😉
Uwaga z dwoma tygodniami all inclusive odnosiła się do cen pokoju dwuosobowego w hotelu Absheron w Baku – coś pod 1K PLN, czyli z grubsza cały nas ponad dwutygodniowy budżet. Jest tam mnóstwo takich luksusowych przybytków, znaleźć coś sensownego i taniego niełatwo, więc tu też polecamy Couchsurfing.