Rowerem na drugi koniec świata? Szaleństwo! Awaria pośrodku niczego i klapa. Tak myśli pewnie większość z Was. A jednak, może być niezawodnym środkiem transportu przez tysiące kilometrów. Jak przygotować rower? Wystarczy przed wyjazdem (a potem już w drodze) pamiętać o kilku sprawach.
Zanim jednak tysiąc słów – jedna infografika, w której przekonujemy, że rower naprawdę daje radę w długiej podróży!
No dobra, ale praktycznie. Jak się do tego wszystkiego zabrać, na które części warto zwrócić uwagę kupując rower, jak go przygotować do podróży, na co przede wszystkim zwrócić uwagę?
Najważniejsze, aby swój rower „czuć” i uważnie go słuchać. To jest całkiem wdzięczna maszyna, która rzadko kiedy odmówi dalszej jazdy, nie ostrzegając o tym wcześniej. Zanim coś się rozleci to zawsze najpierw stuka, tryka, obciera, drga, czy telepie się na boki. Rower ma wszystko na wierzchu, więc każdy taki sygnał dociera do nas natychmiast. Trzeba go tylko nie ignorować, a odpowiednio szybko wyłapać, domyślić się co jest popsute i to naprawić albo poszukać serwisu. My nauczyliśmy się tego już w pierwszych miesiącach podróży, gdy u stóp Pamiru usłyszałem wielkie trach i rozleciała się…
1. Tylna piasta
To jedna z bardziej skomplikowanych i upierdliwych do serwisowania części. Zwłaszcza dla ludzi, którzy mają dwie lewe ręce do wszystkich mechanicznych spraw (takich jak ja). Jednak nawet gdy nie umiemy tylnej piasty naprawić, warto wiedzieć jak to ustrojstwo działa i co może się w nim popsuć. To na tym elemencie obraca się tylne koło roweru, a przy okazji kręci się na nim kaseta, czyli te 7, 8, 9, czy nawet 11 tylnych zębatek. Kaseta zamontowana jest na tzw. bębenku (w starych struclach był jeszcze inny mechanizm – wolnobieg). Dzięki temu patentowi, nawet gdy na stromym zjeździe koła kręcą się z zawrotną prędkością, my w dowolnym momencie możemy przestać kręcić pedałami w akompaniamencie charakterystycznego cykania. Właśnie ten mechanizm rozleciał się w mojej piaście – dwie z czterech specjalnych zapadek złamały się.
Pech, wada fabryczna albo zbyt gęsty smar. Gdyby stało się to na płaskim, pewnie aż tak bym się nie przejmował i pojechał dalej na tzw. ostrym kole (kręcimy pedałami „na sztywno” tak jak tylnym kołem, modne w pewnych kręgach). Mając w perspektywie ponad 4-tysięczne przełęcze wolałem zawrócić. I to był właśnie jeden jedyny raz, gdy jeden z naszych rowerów na dobre odmówił posłuszeństwa. Tyle, że ten biedny rower już od kilku tysięcy kilometrów krzyczał „psuje mi się piasta!” i strzelał przeraźliwie na podjazdach, gdy przestawałem na chwilę kręcić, a potem znów mocno naciskałem na pedały. Wystarczyło go posłuchać i wymienić wadliwą część już w Turcji, a nie w Tadżykistanie. Nawet tam się jednak udało, piastę zamówiliśmy kurierem ze sklepu Chainreaction (wysyłają praktycznie wszędzie na świecie!), wymieniliśmy, a koło zapletliśmy (zdolnymi paluszkami Mażny) i wycentrowaliśmy sami z pomocą ekipy w hostelu.
Drugą rzeczą jaka może rozlecieć nam się w tylnej piaście są łożyska, na których kręci się koło. W przypadku Shimano są to zawsze łożyska kulkowe. Nawet, gdy nie umiemy sami tego serwisować, wystarczy od czasu do czasu sprawdzić stan łożysk. Aby to zrobić, zakręcamy tylnym kołem i łapiemy za tylne widełki ramy. Jeśli z łożyskami z tyłu coś jest nie tak, poczujecie wyraźne drgania na ramie. A gdy piasta naprawdę jest już mocno zmasakrowana, przy każdym obrocie koła, słychać będzie wyraźne stuki.
Samych modeli tylnych piast jest oczywiście cała masa, a przekrój cenowy jest ogromny. Warto zainwestować w ten element! W naszym budżecie zmieściła się Shimano XT z trekkingowej serii T780 (ok. 150zł). Wydaje nam się, że piasta ta ma sensowną proporcję trwałości do ceny. Ja miałem pecha z wadą fabryczną, ale u Mażny jedna taka piasta przetrwała całe 22.500km. Z perspektywy długiej podróży chodzi głównie o jakość uszczelnienia. Do środka lepszej piasty później dostanie się woda i drobinki piasku, a to oznacza, że później będziemy musieli martwić się jej serwisem. Można oczywiście na tylnej piaście zaoszczędzić (nie polecamy!), można też zainwestować w nią o wiele więcej. Gdy jedziemy w trudny teren, piachy, czy karkołomne zjazdy, dobrą opcją może być jeden z panernych modeli z łożyskami maszynowymi. Mateusz Waligóra korzystał z takiego cudeńka podczas swojego trawersu piaszczystego Canning Stock Route w Australii.
2. Przednia piasta
Przednie koło też na czymś kręcić się musi. Odpada nam tutaj problem z bębenkiem i kasetą, ale w środku przedniej piasty – podobnie jak z tyłu – dalej znajdziemy łożyska. Ich stan znów możemy bardzo łatwo skontrolować. Wystarczy zakręcić przednim kołem i złapać za widelec. Jeśli nie czujecie drgań wszystko jest OK. Mocno pokiereszowana piasta będzie przenosić drgania na kierownicę, a przy tym pewnie przeraźliwie stukać. Wtedy może być już za późno na serwis. Przygotowując rower do wyjazdu, nie żałujcie pieniędzy także na przednią piastę. Producenci rowerów są sprytni i bardzo często na nich oszczędzają, a skusić chcą Was np. świetną tylną przerzutką. Tyle, że to właśnie piasty w długiej drodze okazują się kluczowe. Podobnie jak…
3. Suport
To kolejna z tych niewidocznych części, dzięki którym nasz rower jakoś się toczy. Na tzw. wkładzie suportu kręcą się korby i pedały. A skoro się kręcą, to i tutaj muszą być w środku łożyska, w większości sensowych modeli bardzo trwałe – maszynowe. Znów, jeśli macie kasę, to nie oszczędzajcie na tym i weźcie korby+suport z półki minimum Shimano Alivio/Deore. U Mażny suport w momencie wyjazdu był nowy i bez problemu przetrwał całą trasę. Mój wkład suportu miał już sporo za sobą, a mimo to wykręcił jeszcze 12.000km i rozleciał się w Chinach. O swojej agonii dawał znać kilka tysięcy wcześniej coraz głośniej cykając przy naciskaniu na pedały. W pewnym momencie pojawił się też na nim tzw. luz. Cała oś, którą obracamy kręcac korbami, zaczęła tak jakby ruszać się na boki. Czuć było to coraz wyraźniej przy każdym obrocie korbami. Dość długo nie wiedziałem o co chodzi, w końcu jednak mnie oświeciło. Miałem dużo szczęścia, że zdarzyło się to na chwilę przed wyjazdem z Chin. W tym kraju, w każdym małym (kilkumilionowym) miasteczku znajdziemy nieźle wyposażony serwis rowerowy Meridy czy Gianta. Za 50zł z robocizną młody chłopak z serwisu wymienił mi suport i problem zniknął. Uwaga, potrzeba do tego specjalnych narzędzi, więc nawet gdy mamy zamiennik, nie tak łatwo wymienić suport samemu w drodze.
4. Manetki przedniej i tylnej przerzutki
Manetki to niby drobnostki, ale gdy zaczną się psuć, są strasznie irytujące. Ja pożałowałem kasy przed wyjazdem na wymianę manetek na nowe i przednia rozwaliła mi się już w Tadżykistanie. Drogi w tym kraju szybko weryfikują sprzęt. Awarię naprawiliśmy szybko sami, bo część jest banalnie prosta. Każdy przeciętny „góral” ma 3 zębatki z przodu, więc i 3 pozycje przedniej manetki. Zamiennik renomowanej firmy „Shuaipu” kupiłem za kilkanaście złotych na bazarku i… spełniał swoją rolę. Do czasu. Jadąc przez Chiny każda zmiana przerzutki, po wdrapaniu się na górską przełęcz, kosztowała mnie kilkanaście prób i przynajmniej jeden atak szału. Na szczęście w Państwie Środka bez problemu mogliśmy nasze Shuaipu wymienić już na nieco bardziej oryginalne Shimano Deore. Ciekawostka: w niektórych rowerach na długie wyprawy, do łask wracają takie stare, metalowe, proste manetki montowane na ramie i to jest może całkiem dobre wyjście, bo ultralekkie plastikowe wynalazki nie są zbyt trwałe.
5. Siodełko
Może to mój wyjątkowy pech, ale już dwa razy udało mi się złamać widełki pod siodełkiem. Raz w naszej długiej podróży. Na szczęście złamały się tylko z jednej strony. Skleiliśmy siodełko mocną taśmą i szukaliśmy szczęścia w kolejnych australijskich miasteczkach. W końcu udało się kupić coś na zapas i dobrze, bo na kilkaset kilometrów przed metą w Darwin, moje siodełko połamało się już kompletnie. Wtedy na spokojnie wyjąłem z sakwy zamiennik, zamontowałem i dalej w drogę. Zastanawiacie się, jak przygotować rower na każdą ewentualność? To jest właśnie cały sekret bezstresowego podróżowania rowerem: nie sposób zabrać każdej możliwej części na zapas, ale gdy czujemy, że coś zaczyna się psuć, możemy zawczasu zaopatrzyć się w zamiennik i jechać dalej już na spokojnie.
No i z większych niespodzianek to tyle. U mnie jak widzicie popsuło się całkiem sporo, ale to wszystko dlatego, że te części były już dość mocno zużyte jeszcze przed wyjazdem. U Mażny wszystko działało praktycznie bez zarzutu. Jeśli ktoś lubi zachowawczo zjeżdżać i dużo hamować, to wymiana klocków z pewnością go nie ominie. Podobnie jak serwis przedniej piasty. Ta jednak zaczęła szwankować dopiero jakieś 15.000 km od startu w Laosie. Mieliśmy niezłego farta, że zupełnym przypadkiem trafiliśmy tam na świetnego serwismena lokalnej ekipy zawodników MTB.
Przed wyjazdem w długą trasę, warto oczywiście wymienić opony na nowe. Nasze Shwalbe Marathon Plus Tour uchodzą za dość pancerne. Udało nam się na nich wykręcić 17.000 km i dopiero w drugiej połowie tego dystansu, gdy były już trochę przetarte, zaczęły od czasu do czasu łapać dziury. Wkładka antyprzebiciowa działa i bez niej nie ruszałbym się w daleką podróż. Szkoda nerwów i czasu na łatanie.
A czego moglibyśmy się obawaić, a co nam się ani razu nie popsuło? Na przykład nie złamała nam się ani jedna szprycha. Mieliśmy solidne DT Swiss Champion to raz, dwa – dobrze zaplecione koła, trzy – na długą podróż warto wyposażyć się w piasty z 36 otworami (zamiast 32). Fizyka jest tutaj prosta, więcej szprych = solidniejsze i bardziej sztywne koło. Warto wziąć też względnie ciężkie, ale mocne dwukomorowe obręcze. Nasze Accent Offrider za całe 60zł sztuka dały radę bez problemu. Nie mieliśmy nawet większych problemów z rozcentrowywaniem się kół.
Nie złamała nam się też rama (uff!). A na wszelki wypadek rower Mażny celowo był oparty o 30-letnią stalową ramą ze starego niemieckiego roweru. W razie czego stalowe rurki zawsze łatwo jest pospawać praktycznie wszędzie na świecie. Wydaje nam się jednak, że trzeba mieć wyjątkowego pecha, aby połamać ramę dobrej klasy. Na pewno prawdopodobieństwo rośnie wraz z masą użytkownika roweru i tym jak ostro on/ona swoim jednośladem jeździ.
Na co jeszcze warto zwrócić uwagę? Np. na zwykłą codzienną ergonomię. Nasze dłonie docenią solidne, grube, dobrze amortyzujące drgania chwyty na kierownicy i rogi, dzięki którym będziemy mogli od czasu do czasu zmieniać uchwyt kierownicy. Hamulce? Do podróży rowerwych, wbrew modzie na tarczówki, polecamy stare, dobre v-brake. Powód jest prosty – są banalne w serwisowaniu. Generalnie im prościej tym lepiej. Na tej samej zasadzie, gdy nie planujemy naprawdę morderczych off-roadów, lepiej mieć z porzodu sztywny, stalowy widelec zamiast amortyzatora. Jedna część do serwisowania, wymiany oleju itp. mniej. Wadą sztywniaka jest oczywiście to, że strasznie telepie nas na nierównościach. Z drugiej strony jedziemy wtedy uważniej i wymijamy wszystkie większe przeszkody, a długa podróż to przecież nie jest wyścig downhillowy.
Na koniec jeszcze jedna rada. Niby oczywista, ale tak często rowerzyści o niej zapominają. Pewnie dlatego, że nikt nie lubi tego robić, ale napęd roweru w miarę regularnie musimy czyścić. Szczególnie, gdy wpakujemy się w głębokie błoto i piach.
Jak przygotować rower? Zaufaj fachowcom
Podsumowując, jak na pokonany dystans i trudności, które czekały nas po drodze, rowery spisały się świetnie. Szczególnie ten Mażny, który dzięki chłopakom z Jakoob Cycles z podwarszawskiego Brwinowa zbudowaliśmy od zera. Jeśli nie macie kompletu kluczy, super zdolności manualnych i kilku lat doświadczenia, zdecydowanie polecamy skorzystać z pomocy dobrego warsztatu przed wyjazdem w taką podróż. Łodzianom możemy śmiało polecić serwis Ryszarda Kasińskiego przy Legionów. Pan Ryszard co prawda nie potrzebuje naszej reklamy, bo terminy ma czasem zaklepane na długie tygodnie w przód, ale gdy będziecie jechać w dłuższą podróż koniecznie ustawcie się u niego w kolejce.
A jeśli dopiero przymierzacie się do zakupu/serwisu roweru przed dłuższą podróżą i po przeczytaniu tego wpisu dalej nie wiecie jak przygotować rower i na co zwrócić uwagę, to możecie śmiało podpytać nas w komentarzach, zapraszamy! Tradycyjnie też zachęcamy do podzielenia się tym wpisem na FB.
Extra infografika?
wiecie co, ja z braku pieniędzy w swojej myszce komputerowej zainstalowałem wykałaczkę, by mi rolka od myszy działała:D Pewnie więcej wytrzyma niż chiński plastik:D Już 3 miesiące działa mi i nie muszę nowej kupować.
Wykałaczek chyba jeszcze w rowerach nie użyliśmy… Wyznajemy zasadę: taśma klejąca, gdy coś się rusza, a nie powinno albo WD-40, gdy coś się nie rusza, a powinno 😉
Czyżby zasada zaczerpnięta z „Podręcznika Przygody Rowerowej” ? 🙂
Zasada stara jak świat i raczej starsza od podręcznika, ale ksiązki Robba oczywiście bardzo polecamy. A Tysiąc Szklanek Herbaty to bardzo, bardzo 🙂
Mi chodzi o to, że człowiek z kasą, zawsze coś kupi nowego, nie myśląc nawet, że coś się da naprawić. Wystarczy spojrzeć na pokolenie wstecz, które zawsze stara się coś naprawić najpierw niż wydać jakiekolwiek pieniądze. Jak by się coś zepsuło przy sklepie rowerowym, to nawet byś nie pomyślał o taśmie. Gdy nie ma sklepu i pieniędzy, mózg zaczyna naprawdę zdumiewające pomysły na naprawę podsunąć.
Hej,
naprawdę bardzo solidny poradnik, i świetne zdjęcia! Miło mi czytać Wasze relacje. Może kiedyś napiszecie książkę?
Ze swojej perspektywy (tj. mechanik od rowerów miejskich i towarowych) mogę polecić:
-dobre dynamo w piaście na przód – DH-3N30 lub Alfine, a jak mamy dużo kasy, to SON,
-oświetlenie to podstawa jeśli poruszamy się w nocy, najlepiej na dynamo w piaście, bo prąd mamy zawsze i wszędzie. Bardzo dobre są lampki Supernova E3, Edelux lub Busch und Müller Lumotec,
-jeśli mamy smartfona lub nawigację, to dobrym pomysłem jest ładowarka solarna lub podłączona pod dynamo w piaście. W dzień ładujemy, w nocy przełączamy się na oświetlenie.
-hamulce bębnowe, działają przy każdej pogodzie, nie trzeba wymieniać klocków; są cięższe niż tarczowe i V-ki, ale przy obsakwionym rowerze to nie jest duża różnica,
-tylna piasta ma być niezawodna i basta; jeśli piasta z biegami, to mierzymy w stare maszynki nie do zakatowania (Sachs Torpedo Dreigang, Sturmey Archer AB3) lub górną półkę (Sihmano Alfine, Rohloff Speedhub lub NuVinci). Używaną piastę najlepiej rozebrać, wyczyścić, nasmarować i wyregulować przed ruszeniem w drogę. Na zapadki dajemy tylko i wyłącznie olej – smar jest za gęsty i będzie je sklejać. Jeśli piasta ma element sterujący wystający ponad tylną oś, warto założyć osłonę chroniącą przed uderzeniami.
-łańcuch – niezawodny, np. Wippermann Connex. Posłuży przez długie lata nawet przy dużych obciążeniach. Przy piaście z biegami warto łańcuch zabudować w osłonie (tylko nie Hebie Chainglider – ma istotną wadę: łańcuch trze o plastik, powodując straty energii). Nie będzie się brudził.
-solidny bagażnik to podstawa,
-opony – tak jak piszecie: Marathon Plus Tour, albo Marathon Plus. Nie udało mi się jeszcze złapać na nich flaka.
-siodełko – dobrze wysiedziany Brooks, do rowerów miejskich B66 / B67, do sportowych – Flyer lub B17. Tyłek bardzo się odwdzięczy…
-rama – ma być wygodna, stal to rzeczywiście bardzo dobry wybór. Byle by była wysokiej jakości, a nie jakieś badziewie, które się rozleci. Z mojej strony polecam Koga-Miyata.
Klasyczna stalowa męska (sztywniejsza pod obciążeniem) lub mixte (łatwiej wsiadać i zsiadać, jeśli bagażnik jest objuczony).
-kierownica – ma być wygodna, do długich wypraw używałbym trekkingowego „motylka”. Można ją trzymać na różne sposoby.
-chwyty – mają być solidne, trwałe (spieniona guma to nie jest dobry wybór – od wilgoci/potu pęcznieje i się klei) i wygodne, reszta nie gra roli.
PS. Kasiński to rzeczywiście dobry wybór. Facet zna się na rzeczy, siedzi w temacie od lat, do tego ma nieźle wyposażony warsztat, i może wytoczyć potrzebne części. Od czasu do czasu zaglądam do niego po szprychy, kulki do łożysk i nakrętki. Można dostać w (niemal) każdym rozmiarze.
Wow, dzięki za tak obszerny komentarz.
– Ze sprzętu do ładowania testowaliśmy tylko małego Solara Zero Goal. W słonecznych krajach kapitalna sprawa.
– Apropos oświetlenia, dobrym uzupełnieniem do rowerowych lampek jest porządna czołówka. Można w nocy wyglądać zwierzaków w krzakach 🙂
– Rohloff Speedhub – ten 14-sto biegowy to jest kosmos, ale z ceną to trochę przesadzili. No i też widzieliśmy na trasie popsute Rohloffy, np. gubiące olej.
– Łańcuch: u nas HG93 shimanowski 9-speed, nigdy problemów nie było.
– Na Shwalbe da się złapać flaka bez problemu, ale raczej przy przebiegach 10.000km+. Jeśli są względnie nowe to rzeczywiście – strasznie trudne do przedziurawienia.
– Siodełka Brooksa to bym kiedyś potestował, ale zawsze są inne wydatki. Siodło za 25 dolców ze sklepu sportowego w australijskim zadupiu musi na razie wystarczyć 😉
No ja od dawna już wsłuchuję się w trzaski dobiegąjące ze sztycy/siodełka i dzięki temu wpisowi postanowiłam w końcu zamontować nową zanim mi siodełko zostanie w ręku
Ano, ja jeżdżąc z tym w połowie złamanym siodełkiem po AU, nadłamałem też sztycę, która była nierówno obciążona z jednej strony i przez to ucierpiała. Dobrze, że mamy w Polsce takie fajne warsztaty, gdzie za uczicwe pieniądze można to wszystko ogarnąć 🙂
A jak podchodziliście do wymiany łańcucha i kasety? Czekaliście na objawy czy wymienialiście po iluś kilometrach?
O właśnie, zapomniałem. Jechaliśmy na dwa łańcuchy i jedną kasetę przez 17.000 km ze Stambułu do KL. Patent polega na tym, aby zmieniać łańcuch z jednego na drugi co ok. 1500 km i tak w kółko, przez co oba równo się rozciągają i dzięki temu kasta pożyje dłużej. W KL wymieniliśmy kasety i już na jednym łańcuchu zrobiliśmy Australię.
Super wpis i bardzo cenne rady dla takich żółtodziobów jak my, co zaraz ruszają Waszymi śladami 😉
Właśnie na dniach skończyliśmy składać nasze rowery i mogę z dumą powiedzieć, że zastosowaliśmy podobne rozwiązania 😀 Przede wszystkim stare mocne stalowe ramy (moja ma grubo ponad 15 lat) i solidny (czyt. nie za drogi i stosunkowo prosty w obsłudze) osprzęt. Jedziemy na komponentach alivio i acera i trzymam kciuki, żeby wystarczyło. Natomiast zainwestowaliśmy w mocne koła i opony – wykosztowaliśmy się na schwalbe marathon mondial, a ja jeszcze dodatkowo zaszalałam i zafundowałam sobie w ramach babskiej rozpusty super wygodne gripy ergon.
Będziemy stosować patent z wymienianiem łańcuchów, o którym piszesz powyżej.
Nie jesteśmy rowerowymi mechanikami, ale mamy Zena w wersji elektronicznej, w miarę łebskie głowy i dużo dobrych ludzi naokoło. Mam nadzieję, że wszystko w trasie da się jakoś naprawić przy pomocy zipów, srebrnej taśmy i odrobiny inwencji 😉
Hej,
dzięki za podzielenie się swoim doświadczeniem.
Ponieważ w internecie sporo jest komentarzy dotyczących wadliwych zębatek w bębenku piasty shimano XT T780 chciałem jeszcze dopytać o nią.
Pierwsza piasta, w której rozleciał się bębenek to powyższe shimano i zamówiona w drodze z chainreactioncycles, która przejechała pozostały dystans to również XT T780?
Ta pierwsza, która się rozpadła miała bodajże oczko niższy numer 770, ale też XT z tej serii touring. 780, którą miałem potem spisała się już bez zarzutu przez kolejne 20.000 kilometrów. A z ciekawości: mogę prosić o linka, w którym ktoś pisze o tych problemach z bębenkiem i zmielonymi zapadkami? Szukałem, szukałem, nie mogłem znaleźć i doszedłem do wniosku, że miałem jakiegoś wyjątkowego pecha.
http://www.chainreactioncycles.com/shimano-xt-rear-hub-t780/rp-prod67242
3 ostatnie komentarze z 2015 roku.
Ten sam problem widziałem na zagranicznym forum włącznie ze zdjęciami uszkodzonych zapadek ale nie mogę teraz tego odszukać. Na podrozerowerowe.info kilka razy czytałem, że warto nowe piasty shimano po zakupie sprawdzić, czy oby smar w piaście występuje i skontrolować czy konusy są dobrze skręcone.
Sama piasta, jak tylko występuje w niej smar i dokręcimy poprawnie konusy jest bez zarzutów, problem może być bębenek. Ale od piasty za 150 zł oczekuję lepszej kontroli jakości i co za tym idzie trwałości.
mogę dodać do tego że miałem piastę Shimano tył 30 na niej przejechałem 12000km a teraz ta sama piasta po 8000km poszedł bembenek to zależy jak się trafi co do opon Schwalbe land cruiser to przejechałem 12000km bez kapcia
Może faktycznie coś jest na rzeczy z tym konkretnym modelem piast…
Witam, czy warto na wyprawy rowerowa zakupić rower z amortyzatorem centralnym przednim, np Koga Confidence, czy lepiej ze sztywnym widelcem?
Pozdrawiam
Z
Czy lepiej zakupic Cube z blokadą amortyzatora?
Z
Całą naszą dużą wycieczkę zrobiliśmy na dwóch sztywniakach, więc nie jesteśmy ekspertami od amortyzatorów. Marzena teraz skusiła się na RST First Air. Całkiem ok, dość lekki (1800g), blokada, działa, ale już po Omanie (2000km) i paru wypadach w Polsce domaga się powoli serwisu. Do długodystansowego jeżdżenia w miejscach, gdzie nie ma szans na serwis, ja bym dalej obstawiał sztywny widelec.
Dzięki
Pozdrawiam
Co to znaczy „w starych struclach był jeszcze inny mechanizm – wolnobieg)” ? To jakiś głupkowaty żart? Przecież wolnobiegi są nadal montowane w rowerach. Przejrzyjcie ofertę Krossa, Unibike’a, Rometa. Można na ślepo przyjąć, że każdy rower do 2k pln ma wolnobieg więc nie wiem o co kaman. Pewnie – to rozwiązanie budżetowe i gorsze niż kaseta ale jakoś jak popytałem w biurze co kto ma w rowerze to nikt nie miał pojęcia, po prostu jeżdżą.