Nagniatamy przez Polskę!

Jak to jest podróżować na rowerach z sakwami przez Polskę? Nie dowiedzieliśmy się tego podczas 16 miesięcy w drodze, bo na starcie polecieliśmy od razu do Stambułu. Po naszym kraju nie udało nam się też przejechać w drodze powrotnej. Zaległości nadrobiliśmy w końcu w długi sierpniowy weekend. Było…

…czadowo! Mimo, że na początku wcale tak dobrze się nie zapowiadało.

Tydzień wcześniej poszedłem pobiegać w południowych stronach naszej Łodzi. Świeżo po powrocie organizm ma się dobrze, więc wywiało mnie daleko za miasto. Tam, gdzie kończyły się już wszystkie ulice, ścieżki. Truchtam sobie uparcie miedzą wzdłuż pola, ku słońcu! Ciepło, ale nie gorąco, zieleń aż kłuje w oczy, ptaszki śpiewają. Wsi spokojna, wsi wesoła. No, żyć nie umierać w tej Polsce!

Do czasu, gdy w uszy zaczyna wwiercać się charakterystyczne terkotanie, a na horyzoncie pojawia się ciągnik. Ciągnikiem jedzie rozwścieczony rolnik. Obok ciągnika biegną równie rozwścieczone dwa kundelki. Większy z kundelków sunie przodem, ujada jak opętany, warczy i groźnie szczerzy kły. Kamieni w pobliżu brak, ale przecież nie takie rzeczy się robiło. Strzał z buta między oczy, niczym Bruce Lee karate mistrz, i kundelek traci apetyt na moje łydki.

Z ciągnika zeskakuje rolnik. “A co pan tutaj robi?! Skąd się pan tu wziął?!” – wrzeszczy, a jego twarz czerwienieje w oczach. To chyba od tej złości. Albo od słońca, albo od czegoś zupełnie innego. “Może mi pan jeszcze do domu wejdzie?! Może chce pan sobie coś ode mnie wziąć?! No proszę, proszę – zapraszam!!!!” Na końcu języka miałem, że skoro zaprasza, to w sumie czemu nie, ale jednak zdecydowałem się zwiać. Jeszcze bym skończył jak różni motocykliści, czy quadziarze z materiałów TVN-u, których rolnicy przeganiali widłami albo po prostu lali pięściami w twarz. Tyle, że to pole nie było ogrodzone, nie było nawet tabliczki “teren prywatny”, nie wpakowałem się na niego z grubymi oponami, tylko w moich nowiutkich, czystych cichobiegach. Ech, ta tradycyjna polska gościnność.

Po tej przygodzie, jadąc potem już na rowerach i szukając miejscówek na namiot, staraliśmy się rozbijać gdzieś na skraju lasu, z dala od domów. Może niepotrzebnie, bo – co było do przewidzenia – świrusy pokroju pana rolnika spod Rzgowa są w mniejszości. Przekonaliśmy się o tym już na pierwszym postoju. Pan Gienek spod sklepu Społem w Bełchatowie – klasa gość! Biegał kiedyś na 15 kilometrów, kondycję ma jeszcze jak koń. Szkoda tylko, że ostatnio, jak sam wyznał, zamiast sportu wybiera wino truskawkowe. Obiecał jednak wziąć się za siebie. Panie Gienku słowo się rzekło, trzymamy kciuki.

pan-gienek

Najczęściej interakcja z przechodniami była nieco mniej wylewna, ale równie przyjazna. Kończyła się na zwykłym dzień dobry i odwzajemnionym uśmiechu. Pewien pan w czinquaczento, dzielnie przedzierający się przez las drogą dla terenówek, z troską spytał, czy nie było nam za zimno w nocy w tym namiocie, a potem pomógł w nawigacji po leśnych ścieżkach. Innym razem, w niedzielę, pani w piekarni we Włoszczowej ze szczerym smutkiem przyznała, że towar ma wczorajszy. Po czym wybierała specjalnie dla mnie, przez dobre pięć minut, najmniej czerstwe bułki, i za ich całą wielką siatę policzyła symboliczną złotówkę. Ani jedna osoba nie robiła nam najmniejszych kłopotów z podładowaniem telefonu, co w Zachodniej Australii często było “wielkim problemem”. No i te wszystkie świetne wiejskie sklepy i bary co 5 kilometrów. “Kaszaneczka proszę pana u nas najlepsza, wiejska!”. Wydawaliśmy nie więcej niż 20 złotych dziennie na głowę, a brzuchy mieliśmy momentami tak pełne, że trudno było jechać.

kaszana

Spotkaliśmy mnóstwo innych weekendowych rowerzystów z małym bagażem, a nawet parę w średnim wieku, która pedałowała mocno objuczona szpejem (z przyczepką) przez Niemcy, Czechy i Polskę. Dosłownie każdy jeden cyklista macha na powitanie, a nierzadko zatrzymuje się pogadać. Brać rowerowa trzyma się razem i dobrze! Biegając po łódzkich ścieżkach, z ciągle dużą dawką azjatyckiego optymizmu, zawsze macham mijanym (nielicznym) biegaczom. Szkoda, że jak na razie, jeszcze nikt nie odmachał. Każdy za to nagle odwraca oczy gdzieś w bok.

No właśnie, nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie napisali o tym, co nas w Polsce wkurza. Największą zmorą tego wypadu okazali się państwo myśliwi. Jak podaje Gazeta.pl, mamy ich w kraju 116 tysięcy. Każdy taki pan (hmm.. bądź pani) uzbrojony jest w sztucer o większej sile rażenia niż Kałasznikow. Nie musi przechodzić badań lekarskich, może mieć nawet słaby wzrok. Ale co tam, oni przecież są nam tak potrzebni. Bez nich, te śmiercionośne, wszystko-zżerające sarny zrujnowałyby nam cały kraj. Ktoś chciałby ograniczyć ich prawa? No, ale to przecież „tradycja”, „zawsze tak było”. „Po co chodzić po lesie, zbierać grzyby, a już tym bardziej w nim spać. Niech sobie państwo idą do hotelu!”

Przez pięć dni i niemal pół tysiąca kilometrów, w czterech województwach, widzieliśmy ledwie kilka uciekających w popłochu saren. Każdego wieczora, słyszeliśmy za to mnóstwo strzałów, przy każdym najmniejszym nawet skrawku lasu.

No dobra, raz niezłego stracha napędziła nam też sama matka natura. W środku nocy o północy, zaraz obok naszego namiotu, jeleń postanowił urządzić sobie rykowisko. Zacnych musiał być rozmiarów, bo jego ryczenie obudziłoby martwego. Niesamowity odgłos!

namiot-w-lesie

A jak tam super uprzejmi Polscy kierowcy? Niby powoli, z trudem i mozołem tworzy się na naszych drogach coś, co można nazwać kulturą jazdy. Niestety, silna grupa skończonych idiotów cały czas ma się dobrze. Raz jeden jedyny wyjechaliśmy na bardziej uczęszczaną drogę w kierunku Bełchatowa. Wąsko, brak pobocza, bardzo duży ruch i mnóstwo TIR-ów. I co robią jaśnie państwo wyścigowcy? Jadą grubo ponad stówkę, wyprzedają wszystko jak leci, a rowerów nie wyprzedzają wcale. Po prostu przelatują przy samej kierownicy, jakby nas w ogóle na tej drodze nie było. Albo, gdy już naprawdę nie da się inaczej, gwałtownie hamują i włączają klakson. Takie chamstwo jak u nas widzieliśmy tylko na drogach Gruzji i Kirgistanu. No, ale ten ostatni kraj ma jedną dobrą asfaltówkę, a kierowcy dopiero niedawno przesiedli się z koni do samochodów. My chyba jesteśmy już trochę bardziej “do przodu”. Podobno nawet mamy europejskie aspiracje?!

Na ten temat szkoda gadać, więc na koniec proszę państwa – coś wesołego. Nie wiem, co takiego jest w sakwach, namiotach i rowerach, że tak przyciągają do siebie różne psie zguby. Już nie raz przyplątał się do nas jakiś piesek i za każdym razem żałowaliśmy, że to nie jest mały szczeniak, którego można po prostu wpakować na rower. Dokładnie tak zrobili kiedyś na Ukrainie Inka i Olo, no i teraz mają w Wągrowcu swoją sobaczkę – Pumę.

Do nas tym razem przybłęda przyszła z rana, pod sam namiot, w środku Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Jaka ona była piękna! Na początku trzymała nas na dystans, nieufnie. Czuliśmy jednak, że ma jakiś romans, bo zalotnie puszczała do nas swoje jedno niebieskie (drugie brązowe) oczko. Gdy nakarmiliśmy ją kiełbasą i pasztetem, strach w oczach zniknął jak ręką odjął. Co za wspaniała psica! Najprawdopodobniej krzyżówka z husky. Biegła z nami dzielnie przez leśne kałuże, błota i piachy przez 10 kilometrów. Dała się porządnie wygłaskać, a Mażna wyciągnęła jej nawet ze skóry kleszcza. W końcu, na ulicach Ogrodzieńca, poczuła się już niepewnie i przestała za nami biec. Strasznie szkoda, że nie była szczeniakiem, który zmieściłby się do torby na kierownicy. Ale coś czuję, że prędzej czy później przywieziemy z tych naszych rowerowych wypadów po Polsce jakiegoś zbłąkanego pieska.

sabaczka-pod-namiotem sabaczka-2

 

***

zamek-w-ogrodziencu
Zamek w Ogrodzieńcu
zamek-boblice
Zamek w Bobolicach
mazna-na-sciezce-jura
Czadowy zielony szlak rowerowy w jurze.
dom-zamek
„To żaden zabytek, niedawno go zbudowali. A co pani o nim myśli?” – zagadnęła kobieta mieszkająca po sąsiedzku. „Czasami mniej znaczy więcej” – dyplomatycznie odparła Mażna.
chocholy
Festiwal chochoła polskiego.

tabliczka sciezka-w-lesie rozswietlona-droga robaczek moj-las kapliczka-w-srodku-niczego gdzies-na-jurze droga-w-malopolskim czerwony-dach-i-burza bocian-na-kominie bociania-laka

 

 

13 odpowiedzi do “Nagniatamy przez Polskę!”

  1. Bardzo mi się podoba fakt, że mamy KATOWICE i zaraz pod dużo zielonych zdjeć. Bo to jedno z najbardziej zielonych miast w Polsce -> https://www.youtube.com/watch?v=S6ZScaTNWOA
    Jura jest cudowna na rower – to była moja pierwsza wyprawa rowerowa ponad 10 lat temu.

    Natomiast jak już byliście pomiędzy Łodzią a Śląskiem to mam nadzieję, że odwiedziliście Załęczański PK
    A jak nie teraz to następnym razem. Inny świat!

    1. Marcin, aż tak daleko na zachód do Załęczańskiego nie odbiliśmy. Ale pamiętam z jakiejś wycieczki szkolnej, że fajny 🙂 Nam bardzo spodobał się ten cały wielki pas małych wiosek i lasów od Piotrkowa Trybunalskiego, przez Włoszczową, Szczekociny po Jurę. Nie ma tam specjalnie „atrakcji”, ale bocznymi drogami przez niekończące się lasy jeździ się tam bosko.

  2. Właśnie jesteśmy w podróży rowerowej do okoła globu i takim naszym cichym marzeniem jest zakończyć ta podróż podróżą do okola Polski. 🙂 jest tyle miejsc w których nie byliśmy ze aż sie prosi wsiąść na te rowery. Pozdrawiamy

  3. Zamek w Ogrodzieńcu to mój ulubiony cel wycieczek rowerowych z przyjaciółmi w młodości, ale nie ma się czym chwalić- z Dąbrowy Górniczej to przecież „rzut beretem”. Pozdrawiam serdecznie.

Skomentuj Marcin Nowak Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.