Sto kilometrów krętej drogi przez tropikalny las, małpki skaczące po drzewach przy samym poboczu i nowy znak drogowy do naszej kolekcji: uwaga słoń. Kambodża pożegnała nas pięknie i dziko.
Ale, żeby wszystko nie było za proste i zbyt oczywiste, już na samym początku skoczyliśmy w bok, w plątaninę czerwonych dróg prowadzących w kierunku morza, gdzie czekało na nas bite 40km bez sklepu, wioski, czy źródła wody. W tak gęsto zaludnionym kraju jak Kambodża, Park Narodowy Boutum Sakor to prawdziwe pustkowie. Tak mi się tam spodobało, że pognałem ostro do przodu i nie zatrzymałem się na wołania ekipy pracującej przy drodze.
No i przegapiłem całkiem niezły fant.
Jeszcze jest dziko, ale już kręcą się tutaj ze swoimi inwestycjami Chińczycy. Budują nowe drogi, wycinają las pod plantacje, a mieszkańców przesiedlają do identycznych drewnianych domków.
Chińska myśl techniczna nakazuje też poprowadzenie przez środek parku dwupasmówki. Na razie asfaltu brak, ale są już gustowne betonowe słupki oddzielające dwie nitki drogi.
Cel naszej drogi był jeden i już na samym początku wyraziła go Mażna – „Janeeek, jedziemy na plażę!”. No i dojechaliśmy. Tylko gdzie te palmy, gdzie ta krystalicznie czysta woda, gdzie ten biały piasek? No gdzie?! Każdy najmniejszy kawałek wybrzeża, który nie jest porośnięty mangrowcem i do którego da się dojechać, jest w tych okolicach zajęty przez wioskę rybacką. Niestety, jej mieszkańcy wszystkie nieczystości wylewają tudzież wyrzucają do morza. W efekcie woda wygląda jak brązowa breja.
Plaży brak, mieliśmy za to, jak zwykle, kilka bardzo fajnych spotkań z ludźmi. Tutaj proces „filetowania” krewetek.
Po robocie partyjka w karty na kasiorę. Grają – uwaga – kobiety!
Dziecko nie chciało z nami jechać.
Tutaj należy się komentarz specjalistki od CSR – Mażny. CSR w krajach trzeciego świata – tak, ale warto zadbać o mniej stygmatyzujący język na plakatach.
Z plaży nici, wracamy więc do głównej drogi i nagniatamy dalej przez dżunglę w kierunku Parku Narodowego Phnum Samokh. Zieleń widzę, zieleń. Zieleń po horyzont.
Niestety i tutaj las jest już częściowo wycięty. Uświadamiające plakaty jak wyżej nie pomagały. Pomogła dopiero duńska fundacja, która namówiła tutejszych mieszkańców (albo przynajmniej ich część), aby zamiast przyrodę niszczyć zacząć ją sprzedawać jako atrakcję turystyczną. Dziś jest tutaj kilka pensjonatów, knajpy, a turyści mogą wybrać się na wycieczkę po dżungli z przewodnikiem.
Na wycieczkę pick-upem nie wybraliśmy się. Mimo to jeden z przewodników i przy okazji właściciel pensjonatu pozwolił nam rozbić u niego namiot i skorzystać z prysznica. Przebijamy mu wirtualną piątkę!
Przy okazji próbowaliśmy wypytać naszego gospodarza, jak to jest tutaj z tymi słoniami. Zostały jeszcze jakieś? Chyba na grillu – odparł z wrodzonym, kambodżańskim poczuciem humoru. Według Lonely Planet, w 2006 roku było jeszcze 20 sztuk.
Po pokonaniu setnego wzgórza południowego skraju Gór Kardamonowych, dżungla i wzniesienia się kończą. A przed nami rozpościera się krajobraz płaski jak stół i kolejny las po horyzont. Tym razem namorzynowy.
Przy samej granicy z Tajlandią krajobraz zmienia się dość drastycznie. Otóż wyrósł tutaj gigantyczny hotel-kasyno. Hazard po drugiej stronie jest już zabroniony.
Dosłownie kilka kilometrów za posterunkiem pograniczników znaleźliśmy to, czego tak bardzo brakowało nam w Kambodży!
Cieszę się, że moje uzależnienie od FB mogę pielęgnować oglądając tak rewelacyjne zdjęcia 🙂
Wspaniałe! Klasycznie zazdroszczę… 🙂
super zdjęcia….
fajnie ze trafiłam na bloga chociaz tez podrozuje ale bardziej wygodnie autobus, samolot , to podziwiam ludzi ktorzy maja tyle zapalu aby zjezdzić swiat na rowerze 🙂 ja lubie rower ale po mieście okolicach jeżdzić
Witam czy w Kambodży istnieje realne zarażenie malarią?.
Oficjalnie wszyscy zawsze zalecają Malarone, doksycylinę itp. My tylko psikaliśmy się preparatami z DEET i paliliśmy spiralki Raid przed namiotem całą noc. Napotkany niedaleko granicy z Tajlandią niemiecki ekspata opowiadał nam, że ostatni przypadek kogoś dogorywającego na malarię w szpitalu był kilka lat temu i dziś wielkiego zagrożenia już nie ma. Tak, czy inaczej uważać warto. Nawet w kambodżańskiej TV co chwilę o tym trąbią, tłumaczą jak dochodzi do zarażenia i namawiają do stosowania moskitier.
Wy używacie moskitier?. na twarz czy coś takiego?.
takie spiralki są dostępne w tych krajach?.
Podczas jazdy nie ma problemu z komarami, pojawiają się dopiero po zmroku, więc moskitiery na twarz niekoniecznie. Co do spiralek – tak, były dostępne nawet w małych wioskowych sklepach w Kambodży za pół dolara.
czy byliście w takiej sytuacji w której użarł was komar, potem zastanawialiście się czy macie tą cholerną malarie.?
Oj Sweryn, chyba jakiś wypad Ci chodzi po głowie. Co do komarów: parę razy nas pogryzły srogo, raz nawet zaliczyliśmy o to kłótnię… Wydaje nam się, że spiralka jest dość skuteczna (bez skojarzeń). Jeżeli pali się ją cały czas przed wejściem, można spać nawet z otwartym namiotem i komary omijają go szerokim łukiem.