Świętowanie w podróży

swieta_w_wietnamie
Wizowa wyliczanka sprawiła, że Święta i Sylwestra spędziliśmy w Azji Południowo-Wschodniej. Jak więc przeżyliśmy te szczególne dni?

Czy będąc w podróży, z dala od rodzinnych domów, da się wiernie odtworzyć wszystkie te bożonarodzeniowe zwyczaje i rytuały? My szczerze mówiąc jakoś szczególnie nie próbowaliśmy. Nie szukaliśmy towarzyszy do uroczystej świątecznej kolacji, nie biegaliśmy desperacko po bazarach w poszukiwaniu karpia czy pierogów. Choinkę i dekoracje można było co prawda kupić w sklepie, ale przecież nie o to chodzi, żeby wszystko na siłę odtwarzać*.

Święta w podróży mają kilka zalet. Ominęła nas przedświąteczna gorączka. Nie było sprzątania, nie było obmyślania prezentów, nie było negocjacji, u kogo jest Wigilia, a u kogo pierwszy czy drugi dzień, kto robi rybę w galarecie, a kto grzybową. Ominęło nas oglądanie bombek i Mikołajów już od listopada, słuchanie w radiu tej samej gadki i tych samych piosenek, jak co roku.

Ominęło mnie też pieczenie pierniczków z ośmiu kilogramów ciasta… niestety…

My mieliśmy zupełnie inną perspektywę. Chcieliśmy z okazji świąt zrobić coś, na co nieczęsto decydujemy się w naszej podróży. Uknuliśmy taki plan, że w związku ze Świętami zaszyjemy się w jakimś hoteliku i nieco odpoczniemy, zjemy w trochę lepszej knajpie niż zwykle, zarwiemy jedną czy dwie noce przed komputerem, a w Wigilię przeprowadzimy łączenie internetowe z naszymi rodzinami zasiadającymi do świątecznego stołu.

O Świętach przypomnieliśmy sobie, gdy byliśmy gdzieś w północnym, deszczowym Wietnamie i właśnie zorientowaliśmy się, że z powodu naszego leniwego tempa prędzej skończy nam się wiza, niż dojedziemy tam, gdzie chcieliśmy i zrobimy to, co mieliśmy zaplanowane. Wizja spędzenia Świąt w namiocie gdzieś w krzakach stawała się realna i nawet może byłoby to interesujące, ale z drugiej strony – w plenerze ciężko o wifi, a i warto z takiej okazji umyć się i przebrać w czyste ciuchy, nie?

Rzutem na taśmę zdążyliśmy więc w Wigilię dojechać nad morze. Rozpoczęliśmy poszukiwania hotelu czy jakiegoś pensjonatu. I natknęliśmy się na problem. Piękne wybrzeże, cudowna plaża, drobny, jasny piasek, ale żadnej, nawet najprostszej infrastruktury. Nadmorski „kurort”, do którego wreszcie dotarliśmy, okazał się kurortem bardzo na wyrost. Liczne tablice informacyjne wskazywały, że już w 2020 roku ma tu być San Francisco, ale na razie wyglądało to jak, powiedzmy, Sulejów po sezonie.

kurort_stoliki

"Ty, patrz, turyści!"
„Ty, patrz, turyści!”

Opustoszałe knajpy, pozamykane hotele, straszące szkielety dopiero budujących się resortów. Jeden jedyny hotel, mimo zabitych deskami okien, zdawał się działać, a ponieważ za bardzo nie mieliśmy wyboru – szybko zasiedliliśmy zatęchły pokoik z widokiem na ceglaną ścianę. Niestety, mimo dumnego szyldu reklamującego „free wifi”, Internet nie działał ani trochę. Zatem nici z wigilijnego łączenia.

hotel_hoang_anh

Kontynuując wigilijną tradycję robienia porządków na ostatnią chwilę, zabraliśmy się szybko za pranie brudnych ciuchów.

Nasza kolacja była za to wyjątkowa. Postanowiliśmy, że nie będziemy sobie tego dnia niczego odmawiać, i wcześniej w sklepie kupiliśmy paczki najlepszych czekoladowych ciastek, wafelków, rurek bez kremu, Coca Coli, kakaowego mleka w kartonikach, i oczywiście niezastąpionych wafli ryżowych, które całkiem dobrze odegrały rolę opłatka. Po kolacji została jedynie wielka sterta puszek i foliowych opakowań.

stol_wigilijny

Ominęło nas zatem także poświąteczne mycie garów. Bez wyrzutów sumienia zasiedliśmy do komputerów.

Nazajutrz spędziliśmy urocze godziny relaksując się na plaży. Janek, jak to tradycyjnie w święta, przebiegł 9 kilometrów, ja – nieco mniej tradycyjnie – zbudowałam wielką fortecę z piasku.

relaks_na_plazy

lodeczki

lodeczki_detal

Nie do końca usatysfakcjonowani naszym hotelikiem postanowiliśmy przenieść się do najbliższego dużego miasta – Dong Ha. Pierwszy napotkany hotel za taką samą cenę, jak nasz poprzedni, oferował nie tylko elegantszy pokój, ale i działający Internet. Wreszcie dokonaliśmy świątecznego łączenia via Skype. Następnie udaliśmy się na miasto w poszukiwaniu dobrego jedzenia, a ponieważ zrobiło się późno i wszystko było już zamknięte, nasze poszukiwania dotyczyły już jakiegokolwiek jedzenia. W ten sposób trafiliśmy na garkuchnię serwującą tradycyjne danie kuchni wietnamskiej – wielki, gotujący się gar zupy, w którym następnie macza się liście, makaron, surowe mięsa itp. Potrawę tę jedliśmy kilkakrotnie będąc w gościnie u napotkanych Wietnamczyków. Kolację zwieńczył toast przyjaźni, jaki wzniósł Janek z jednym z gości. Drugi dzień świąt minął podobnie – całodzienna sesja internetowa, opychanie sie ciastkami, a następnie wieczorne poszukiwanie konkretniejszego jedzenia. Trafiliśmy na świetną przenośną garkuchnię serwującą jedną z lepszych zup Pho, jakie jedliśmy. Pycha!

Po świętach, wiadomo, trzeba wrócić do pracy. Niezwłocznie zabraliśmy się za kontynuowanie jazdy i ruszyliśmy w kierunku laotańskiej granicy.

Za to opcję Sylwestra we dwójkę mamy przetestowaną. Był Gdańsk, Budapeszt, Praga, teraz przyszedł czas na nieco bardziej egzotyczne miejsce – Laos. Nowy Rok witaliśmy kampując gdzieś na skraju lasku. Dwie paczki czipsów i trzy piwa Beerlao (oraz rosyjski kisiel, który jechał zapomniany w naszych bagażach przez kilka tysięcy kilometrów) skonsumowaliśmy przy noworocznym ognisku. Palił ktoś kiedyś ognisko w tym dniu?

Na naszej imprezie mieliśmy dobre audio i muzykę. Niestety, była z tym pewna niedogodność: słuchać muzyki w słuchawkach może tylko jedna osoba jednocześnie. A to mocno utrudnia konwersację.

Nie chciało nam się siedzieć poza namiotem do północy, uznaliśmy więc, że możemy przecież poświętować z razem z mieszkańcami jakiejś innej strefy czasowej. Punktualnie o osiemnastej chciałam wysyłać esemesy do rodziny, ale Janek szybko skorygował mój błąd: w Polsce Nowy Rok będzie 6 godzin później, a nie wcześniej.

Gdy zasypialiśmy, z pobliskiej wioski dochodziły odgłosy próbnych fajerwerków. Ale tych z Godziny Zero już nie usłyszeliśmy, bo w międzyczasie ogarnął nas sen.

Rano obudziliśmy się w nowym roku. Kolejnym, który minie nam pod znakiem wielu ekscytujących zmian.

* Kilka słów wyjaśnienia, jak to jest z tymi świętami Bożego Narodzenia w Wietnamie. Otóż w tym kraju z powodzeniem można je przeżyć zarówno w wersji skomercjalizowanej, jak i „po Bożemu”.

Sklepy i restauracje walące po uszach przebojem „Last Christmas”, upstrzone Mikołajami czy kuriozalnymi w tej strefie klimatycznej śniegowymi dekoracjami? Egotyczny miks bożonarodzeniowej estetyki z tradycją buddyjską? Takie obrazki widzieliśmy na każdym kroku.

Prezenty. Na pierwszym planie te dla grzecznych dzieci, na drugim - dla Buddy.
Prezenty. Na pierwszym planie te dla grzecznych dzieci, na drugim – dla Buddy.

Z drugiej strony – Chrześcijanie (głównie Katolicy) stanowią ok. 8% populacji Wietnamu. Łatwo ich poznać, bo na swoich domach umieszczają figurki Jezusa czy Maryi, a z okazji Świąt stawiają niekiedy imponujących rozmiarów szopki. Dekorują także swoje miejsca pracy. W niektórych rejonach charakterystyczne strzeliste wieże kościołów górują nad wioskami – widok, który przywodził nam na myśl polskie krajobrazy.

kosciol

figurka_jezusa

Skromna choinka w skromnym, wiejskim sklepie
Skromna choinka w skromnym, wiejskim sklepie

2 odpowiedzi do “Świętowanie w podróży”

    1. Taaak, wiemy, to strasznie miłe i budujące, zwłaszcza trafić na jedną listę obok tylu szacownych osób, choć trochę nie czujemy się godni zaszczytu, w ogóle nie spodziewaliśmy się nominacji 🙂

Skomentuj Marzena Badziak Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.