Nie jedźcie tam, przecież tam nic nie ma – ostrzegali nas niektórzy przed zapuszczaniem się w północno-zachodnie rejony Australii. Rzeczywiście miejscami krajobraz wygląda jakby przed chwilą wybuchła tu bomba atomowa. I właśnie to buduje cały klimat.
Klimat, który od razu przywołuje różne postapokaliptyczne filmowo-growo-książkowe fikcje. Tylko tutaj to wszystko dzieje się naprawdę. Naprawdę przez kilkaset kilometrów prostej drogi nic nie ma. Czerwony piasek, kępki trawy i krzaków po horyzont. Mieliśmy już raz takie widoki w Kazachstanie i Uzbekistanie. Tylko tam za kilka dolarów można było wspomóc się marszrutką czy pociągiem. Tutaj za kilka dolarów można kupić butelkę wody. Wody, która w tym nieprzyjaznym otoczeniu jest najcenniejszą walutą.
Jadąc cały dystans uczciwie rowerem człowiek wpada już w jakieś inne stany świadomości. Gdyby nie muzyka w uszach to chyba bym tutaj zwariował. Niektórzy mówią, że pomaga liczenie zdechłych kangurów. Można też liczyć rozjechane przez drogowe pociągi krowy, albo zdziczałe owce, albo kozy. Smród jest nieopisany.
Do tego wszystkiego natarczywe wszechobecne muchy. Jakby ktoś dumał nad pojęciem nieskończoności to powinien tutaj przyjechać i spróbować je policzyć. Najgorsze jest to, że gdy muszki już wywąchają swoją ofiarę, to nie odpuszczają. Możesz człowieku machać rękami, kląć, dmuchać, rozpędzać się do nadświetlnych prędkości próbując uciec. Nie uciekniesz. Przynajmniej nie są to muchy końskie. Na razie.
Jednak żeby nie było. To wszystko w tej australijskiej drodze jest najbardziej wyjątkowe i przygodowe. I tak mamy szczeście, bo na najdłuższych, prostych i monotonnych odcinkach powiało nam potężnym wiatrem w plecy. Można spokojnie ciąć 30km/h i specjalnie się przy tym nie męczyć. A gdy już dojedzie się do drogowego domku w samym środku niczego, hamburgery smakują w nim najlepiej na świecie. W bule jest nie tylko mięso i ser, ale i zasmażana cebulka, marchewka, sałata, pomidor, a nawet burak. Konsumujemy w rytm składanki hiciorów country. Najlepiej karmią w Wooramel Roadhouse. Gdy się szybko płaci i nie marudzi obsługa nie jest nawet jakoś szczególnie niemiła. Cena jak na Australię promocyjna 9 i pół dolca. Raz się żyje, wciągnęliśmy dwa. No bo ile można żywić się tylko i włącznie glumzą z kuchenki. A potem dalej w drogę. Kolejne coś pośrodku niczego za stokilkadziesiąt kilometrów.
Niesamowity klimat. Ładnie oddany na zdjęciach!
Nagniatajcie, nagniatajcie. 3mam kciuki cały czas… 😉
Hej, dlaczego nie używacie pedałów spd??, na tak długiej trasie mielibyście ogromną oszczędność energii, a i jakiego aparatu używacie do tych fenomenalnych zdjęć?
Prawie całe życie jeździłem w SPD i wszystkim to powtarzałem, ale wyleczyłem się. Na długą drogę – platformy. Możesz kręcić byle czym i niczym się nie przejmować. W sumie spotkaliśmy chyba tylko jednego gościa z SPD i bardzo ciężkim bagażem. Wyrwał bloki z jednego buta po pierwszych kilku dniach…
A co do fotek, używam do nich fenomenalnej Mażny. Aparat to Sony NEX-5. Nie wiem jak ona robi tym jeszcze zdjęcia, to już chyba jakaś wyższa forma zjednoczenia z maszyną. Ekranik jest tak porysowany, że praktycznie nic na nim nie widać, a wizjera nie ma 🙂
ah..ta Australia: smród kiła i mogiła ;D A tak poważnie to przefantastyczne zdjęcia pstrykacie, aż miło jechać Waszym śladem 😉
genialne zdjęcia! Jakiego namiotu używacie?
Vaude Taurus w wersji ultralekkiej. Rurki całe poklejone taśmą. Jedna złamana w dwóch miejscach. Dobrze, że dali dwie zapasowe. Gdy podłoże kiepsko odprowadza wodę, podłoga przemięka – przetarła się. Bardzo podatny na boczny wiatr. Acha i jeszcze ekspres się popsuł, ale wszyli nam nowy w Malezji. Poza tym namiocik bardzo fajny. 1.7kg rekordem świata nie jest, ale bardzo dobrze nadaje się już na rower. Tropik cały czas nie przemaka. Szybko schnie, łatwo się pierze. Raz zostawiliśmy go przez przypadek kompletnie mokrego i zwiniętego na ponad tydzień w sakwie – przetrwał. Wejście co prawda lekko już zarastało grzybkiem, ale dało się to odratować.
Świetne zdjęcia… szczególnie to nocne
dziękuję 🙂 podziwiam i czekam na dalsze relacje. Przez Was będę czuła się jak mięczak przecinając Australię samochodem 🙂
Ej, a nam w takich warunkach w Kazachstanie wiało w twarz i nie jechaliśmy 30k/h bez wysiłku, tylko 10, wypruwając przy tym flaki. I tak przez parę dni, aż nas miły Kazach nie zabrał do samochodu 😉
A alu-ultra-lekkie rurki w namiocie to porażka. Nie będziemy się rozpisywać na ten temat, ale następnym razem bierzemy zwykłe „ciężkie” tyczki.
Janek, a co ty tą marchewkę wydłubujesz? 🙂
Fotki mega!
Jakieś zwierzęta podchodziły pod namiot nocą?
Też zastanawiam się, czy nie pozbyć się SPD. Dobre przy biciu rekordów, ale w touringu, szczególnie tego formatu (bagażowego) raczej mało przydatne. 😉 Na wschodnim wybrzeżu AU gdzie jest dużo hopków (szosa w gore-dół) nie raz kląłem będąc zespawany z rowerem akurat niepotrzebnie… Widać to na moich kolanach… 😉
Powinniście mieć dobre wiatry przez dłuższy czas. Zdaje się, że klimat staje do gory nogami ostatnio i kierunki wiatrów są częściej W, N-W…
Piszcie więcej !
Fajne zdjęcia – racja!
cudownie cudownie cudownie :-))) buziaki dla was!!!