To były tylko trzy dni w górach. Tylko i aż, bo Tatry można przeżywać naprawdę intensywnie. Weszliśmy na Rysy, przeszliśmy 30 kilometrów w jeden dzień, a na koniec wędrówki góry nieźle nas nastraszyły.
Plan był prosty: wycisnąć ile się da z ostatnich ciepłych letnich dni i zafundować sobie intensywny kilkudniowy górski wycisk. Mając tylko kilka chwil wolnego zdecydowaliśmy się właśnie na Tatry. Bo blisko, bo wysoko i stromo. Poza tym mamy do tych gór ogromny (osobisty) sentyment, ale o tym opowiemy na finiszu. Na początek: idziemy na Rysy!
Na Rysy z lękiem wysokości. Dobry pomysł?
W skrócie: tak, choć jak zawsze jest to sprawa indywidualna i jeśli boisz się wysokości i wielkich otwartych przestrzeni, to dobrze przestudiuj opis szlaku przed wyjazdem. W Tatrach nie ma z tym problemu, bo wszystkie ścieżki są świetnie udokumentowane. Np. w portalu NaTatry.pl, w którym cały czas tli się dyskusja, czy Rysy zasługują jedynie na trzy gwiazdki na pięć, co w skali trudności stawia je na równi z… Giewontem.
W sumie zgadzam się z tą oceną, bo na szlaku jest tylko jedno mocno eksponowane miejsce, z którego w razie czego możemy bezpiecznie zawrócić. Gdy dochodzimy do głównej grani Tatr, przed samą kopułką szczytową, robi się bardzo wąsko, a pod stopami odsłania się nam kilkusetmetrowa przepaść. Przyznaję, lekko podniosło mi się ciśnienie. Zatrzymałem się na chwilę, popatrzyłem jak ten fragment pokonują inni (latem towarzystwa na Rysach nie brakuje), zostawiłem plecak Mażnie, przytuliłem się do skały i asekurując się łańcuchem zrobiłem te parę kroków nad przepaścią. Kilka sekund i po wszystkim. Kawałek dalej znów robi się szerzej i ostatnie metry przez szczytem są bardzo przyjemne.
Podejście na Rysy, problem nr 1: luźne kamienie
Czy zatem podejście na Rysy to zupełny banał i każdy wejdzie tam zupełnie na luzie? Nie do końca. O szacunku do najwyższego polskiego szczytu szybko przypomniał nam przelatujący nad naszymi głowami śmigłowiec TOPR. W takiej chwili aż ciarki przechodzą po plecach. Na czas akcji ratunkowej wstrzymano ruch na szczyt i stworzył się całkiem pokaźnych rozmiarów „korek”. Co się stało? Jeden z turystów zrzucił w trakcie podejścia luźny kamień, który trafił inną osobę w głowę. Było dużo strachu i dużo krwi, ale ponoć ranny nie stracił przytomności i wszystko skończyło się dobrze. Nie mógł już jednak schodzić o własnych siłach i musiał zostać przetransportowany helikopterem do szpitala.
Podejście na Rysy, problem nr 2: zgubiony szlak
W tym roku pod koniec sierpnia w drodze na Rysy wydarzył się jeszcze jeden tragiczny wypadek. Spytacie jakim cudem, skoro góra jest taka prosta. Niestety, gdy widoczność jest kiepska, a my nie przygotowaliśmy się do wędrówki i nie znamy szlaku, możemy na buli pod Rysami… zabłądzić. Wystarczy zamiast schodzić prostym szlakiem z pomocą łańcuchów, wpakować się w eksponowane zejście Żlebem Orłowskiego (świetne opracowanie topografii Rysów znajdziecie tutaj). To właśnie przydarzyło się pewnej turystce, która utknęła podczas drogi w dół i była zmuszona zadzwonić pod numer alarmowy TOPR. Podczas akcji ratunkowej kilka metrów niżej dostrzeżono zwłoki innego turysty, który pomylił drogę dokładnie w ten sam sposób, ale nie miał już tyle szczęścia, aby wezwać pomoc.
Podejście na Rysy, problem nr 3: plecak
Tak już mamy po tej długiej podróży, że gdzie byśmy się nie wybierali, to pakujemy się jak na wielką wyprawę i zabieramy ze sobą: maty do spania, śpiwory na lekki mróz, pół kilo orzechów, drugie pół kilo batoników energetycznych, siatkę baterii do czołówek i oczywiście nasz dwukilogramowy aparat.
Nie bądźcie tacy jak my i nie wnoście na szczyt 10 kilogramów na głowę. Na same Rysy dużo przyjemniej i szybciej będzie wejść i zejść na lekko.
Z Rysów na słowacką stronę
Dla nas jednak wędrówka nie kończyła się na Rysach. Druga część przygody czekała po słowackiej stronie. Samo zejście ze szczytu jest tam bardzo przyjemne, łagodne i pozbawione łańcuchów. Do tego wieczorem okazało się całkiem kameralne. Tutaj jeszcze jedna rada: jeśli naprawdę panicznie boicie się jakichkolwiek ekspozycji, najłatwiej jest wejść na szczyt właśnie od tej strony.
Ach, te tatrzańskie widoki. Pod Rysami buszowaliśmy trzaskając migawką aparatu dobrą godzinę. Taniec chmur, mrok, klimat niczym z Mordoru, a chwilę później przez chmury przebija się zachód słońca i wszystkie kolory stają się ciepłe i złociste. Magia!
„Chata pod Rysmi”, czyli górskie schronisko na wesoło
Schodząc z Rysów po słowackiej stronie, 200 metrów poniżej wierzchołka, dochodzimy do pewnego dziwnego budynku. To Chata pod Rysmi, albo raczej: lawinoodporny barak. Chyba jedno z najbardziej zakręconych miejsc w Tatrach. Luźny styl bycia i poczucie humoru naszych południowych sąsiadów dosłownie wylewa się ze ścian tego budynku.
W Chatce nie ma światła na prąd, ale to tylko dodaje jej uroku. Wieczorem każdy we wspólnej sali dostaje do swojego stolika lampę naftową. Można gadać, odpoczywać, napić się piwa, „Kofoli” i zjeść legendarny wyprażany syr. Na górze jest piętro sypialne z wieloosobowymi pokojami.
Zasypiamy przy akompaniamencie piekielnie chrapiących Słowaków-wspinaczy, aby obudzić się nad ranem z bajkowym widokiem na panoramę Tatr.
Dzień wcześniej, popijając sobie pod Rysami lane piwo, zastanawialiśmy się, skąd ono się tam wzięło. Przyleciało helikopterem? Rano podczas zejścia wszystko stało się jasne.
Jeśli czujecie się na siłach, sami możecie wspomóc Chatę pod Rysmi jako wolontariusze. Przed schroniskiem zawsze czekają godnych rozmiarów pakunki ze śmieciami do zniesienia.
Po spotkaniu schroniskowych tragarzy, chyba już rozumiemy dlaczego w kilku miejscach podejścia na Rysy, Słowacy zamontowali metalowe schody. Wśród polskiego środowiska górołazów zostało to najogólniej mówiąc uznane za wielką profanację.
Z mojej perspektywy, schodki wcale nie pomogły w schodzeniu i wolałem tradycyjnie przytulić się do skały i trzymać się łańcuchów. No ale, miałem tylko skromne 10 kg na plecach.
Tatry: autostrada na Koprowy Wierch
Dalszy plan wycieczki jest taki: z samego rana schodzimy z Rysów i po słowackiej stronie ciśniemy cały czas na zachód u podnóża tatrzańskiej grani aż do Kasprowego, a potem wieczorem hop na polską stronę.
Pierwsze kilometry za nami, a ja już zaczynam żałować, że nie zeszliśmy z powrotem do Morskiego Oka. W stronę Koprowego Wierchu (2363 metrów) drałują razem z nami jeszcze większe tłumy niż w polskiej części Tatr. Momentami wygląda to jak centrum dużego miasta w godzinach szczytu i nie ma w tym porównaniu żadnej przesady. W sumie nic dziwnego, bo z Koprowego roztacza się świetna panorama na Tatry, a sam szlak jest bardzo prosty.
Pustka słowackich dolin
Magia zaczyna się jednak zaraz za Koprową Przełęczą, gdy przed nami jest kilkanaście kilometrów donikąd. Od tego momentu, nie ma już żadnych odbić na szczyty, nie ma też schronisk. Góry zmieniają się nie do poznania. Robi się kompletnie cicho i pusto!
Drepcząc na zachód kolejnymi słowackimi szlakami, spotykamy tyle samo ludzi co kozic.
Spotkaliśmy dokładnie 3 sztuki.
Bardziej płaskie leśne odcinki na dnie doliny też mają swój klimat.
Wyścig z czasem
Fragment słowackimi dolinami bardzo mi się spodobał. Aż chciałoby się zatrzymać, uwalić się gdzieś w kosodrzewinie i wygrzewać we wrześniowym słoneczku, ale jest jeden problem – czas. Zgodnie ze znakami na szlakach nasza trasa na ten dzień miała około 12 godzin. Szybko okazało się, że z podejściem i zejściem z Rysów w nogach, realne czasy (zwłaszcza w dół) mamy… sporo gorsze.
Całą drogę myślę sobie, że w razie czego awaryjnie rozłożymy się ze śpiworami na glebie i przeczekamy do rana. Mażna jest zdecydowanie na nie i ma jeden argument – niedźwiedzie. Trochę to bagatelizuję, do czasu gdy już podczas podejścia pod Kasprowy późnym wieczorem, na środku ścieżki znajdujemy to:
Podchodzimy kilkaset metrów dalej. W krzakach obok ścieżki leży czaszka kozicy. Kilka kroków później znajdujemy resztę kozicy. No i mamy żywy (już nie) dowód na to, że misie na jesień jedzą nie tylko jarzębinę. Momentalnie przestaję sobie robić z tematu niedźwiedzi żarty. Szybko przechodzi mi też ochota na nocleg pod chmurką.
6 faktów o tatrzańskich niedźwiedziach*
- W tym roku, w Bystrej Dolinie, kawałek dalej na zachód od naszego szlaku, para słowackich turystów miała równie genialny plan jak mój – chcieli spędzić w Tatrach noc w namiocie. Skończyło się na długich nieprzespanych godzinach w kosodrzewinie. W tym czasie niedźwiedź splądrował namiot. Co ciekawe, gdy rano dotarli do nich ratownicy, niedźwiedź cały czas krążył po okolicy. Miś bez powodu nie nachodzi ludzi, najpewniej zwabił go zapach jedzenia. Niedźwiedź ma bardzo dobry węch!
- W Tatrach żyje obecnie ok. 50–60 niedźwiedzi. Po polskiej stronie stale przebywa kilkanaście sztuk. Lato spędzają najchętniej właśnie w spokojnych słowackich dolinach.
- Zwierzę jesienią gromadzi duże rezerwy energetyczne. Dzienne zapotrzebowanie wynosi wtedy przeciętnie 10 tysięcy kalorii.
-
Miś najczęściej schodzi człowiekowi z drogi, ale nawet jeśli ich nie widzimy, nie znaczy, że ich nie ma. Potrafi np. wiele godzin siedzieć kilkadziesiąt metrów od szlaku i obserwować niczego nieświadomych turystów.
-
Każdego roku dochodzi do bliższych spotkań ludzi z niedźwiedziami. Misiom zdarza się ludzi nastraszyć i czasem poturbować, ale warto mieć świadomość, że ostatni śmiertelny atak niedźwiedzia na człowieka w polskich Tatrach zdarzył się dziewięćdziesiąt lat temu. Ataku ze strony niedźwiedzia można spodziewać się w kilku sytuacjach:– Zaskoczenie zwierzęcia z bliskiej odległości, np. podczas żerowania w malinach.– Pojawienie się w czasie żerowania, zwłaszcza przy zabitej ofierze albo padlinie, co jest odbierane jako próba zabrania pokarmu.– Znalezienie się między matką a młodymi, co może zdarzyć się zupełnym przypadkiem. Pod koniec lata maluchy oddalają się od matki na odległość nawet ponad 100 metrów!
- Niedźwiedzie potrafią daleko wędrować! Historia misia imieniem Iwo jest niesamowita: w czasie trzech tygodni dotarł z Tatr aż na Węgry, a potem wrócił do Polski w Bieszczady. Pokonał prawie 400 km, najpewniej szukając partnerki. Jego wedrówkę można było śledzić dzięki obroży wysyłającej sygnał GPS.
(* więcej o tych pięknych zwierzętach przeczytasz np. tutaj. Te informacje z pewnością warto znać wkraczając do królestwa niedźwiedzi!)
Nocny spacer po Tatrach? Może jednak NIE
W końcu już po zachodzie słońca wdrapujemy się na Kasprowy. Na przełęczy obok kolejki jest jeszcze stacja meteorologów i dyżurka TOPR, ale w żadnym z tych miejsc nie ma mowy o noclegach, nawet awaryjnych. Blisko jest też schronisko, albo raczej „hotel górski” Murowaniec, bo tam też nie da rady przespać się, nawet na podłodze, bez wcześniejszej rezerwacji.
Mamy w nogach dwa dni drogi góra-dół, mięśnie i kolana przy schodzeniu zaczynają już potwornie boleć, stopy mają dość ostrych kamieni, ale nie mamy innej opcji, jak drałować w dół przez kolejne godziny na kwaterę do Kuźnic.
Przez chwilę mamy jeszcze nadzieję, że uda się przekimać na przełęczy. Ze strony budynków meteorologów niewyraźnym krokiem nadchodzi nieoświetlona postać. „O, kogoś ruszyło sumienie i jednak chce nam pomóc” – myślę sobie, ale nic z tego. Gość okazał się być młodym człowiekiem, który rzucił studia i swojej drogi w życiu postanowił szukać w górach, i podobnie jak my, mocno przecenił swoje dzienne przebiegi. Długo będziemy pamiętać zejście wspólnie z tym człowiekiem. Piszemy o nim ku przestrodze.
Tatry vs. turyści, czyli na Świnicę w halówkach
Chłopak jest ubrany w cienką bluzę i podarte spodnie. Dygocze z zimna (na Kasprowym jest wtedy około 10 stopni). Ma ze sobą tylko jeden mały (dziurawy) plecak z pustą półlitrową butelką po coli, zero oświetlenia, a na nogach – kompletnie zdarte i dziurawe buty do piłki nożnej „halówki”. Zrobił tego dnia niemało kilometrów. Był między innymi na Świnicy, a teraz jest tak wyczerpany, że co kilka kroków zatacza się ze zmęczenia.
Oj, w takich chwilach docenia się wypakowane po brzegi plecaki, które dzień wcześniej tak wkurzały nas podczas podejścia na Rysy. Wyciągamy z nich ciepłe polary, kurtki, ruszamy szlakiem w stronę Kuźnic i czołówkami świecimy naszemu nowemu koledze pod nogi. Ten na co drugim kamieniu syczy, a czasami aż jęczy z bólu. Równie mocno doceniamy nasze górskie buciory z grubymi podeszwami. Na długie wędrówki to naprawdę nie jest zbędny gadżet!
Nie minęło 10 minut zejścia a do ścieżki dźwiękowej tego wieczora, oprócz jęków współtowarzysza, dochodzi jeszcze jeden niepokojący odgłos. Dobra, dziś „niepokojący”, a wtedy to zrobiło nam się już naprawdę ciepło w gaciach.
Zamknijcie oczy. Wyobraźcie sobie: Tatry, noc, las, księżyc w pełni i co kilkaset metrów taki odgłos.
Raz bliżej, raz dalej.
Raz z lewej, raz z prawej.
Dziś jesteśmy mądrzy, bo wiemy, że trwało akurat rykowisko jeleni, które dobrze znamy z naszych wcześniejszych namiotowych wypadów w polskie lasy. Ale w Tatrach problem z rykiem jelenia jest taki, że chwilami bardzo blisko mu do pomrukiwania tego pana. A gdy odpoczywasz sobie przez chwilę i nagle słyszysz za plecami, gdzieś bardzo, bardzo blisko w kosodrzewinie taki odgłos, to momentalnie zyskujesz nowe siły i pędzisz w dół.
Tylko jak tu pędzić, gdy nasz kolega co chwilę prosi o przerwę, bo nie może już iść ciągiem dłużej niż przez 15 minut. Raz, gdy przez przypadek zahaczyłem go kijkiem trekingowym o nogawkę, mało nie dostał zawału, bo pomyślał, że to niedźwiedź.
I co mamy zrobić?! Przecież nie zostawimy go teraz samego w środku lasu. Znów przypominają nam się historie z kronik TOPR o artystach, którzy gubią się na prostych szlakach i słysząc niedźwiedzia wpadają w panikę i wzywają sześciu chłopa na akcję ratunkową. Co tu dużo gadać, czujemy się teraz właśnie jak tacy frajerzy, którzy myśleli, że ot tak bez większego przygotowania przejdą sobie pół Tatr.
META
Po trzech godzinach mozolnego schodzenia, już sami nie wiemy czy bardziej zmęczeni jesteśmy psychicznie, czy fizycznie. Po siedemnastu godzinach i trzydziestu kilometrach marszu (suma tabliczek na szlakach ok. 14 godzin) w oddali pojawia się światło pierwszych domów. Na koniec nasz współtowarzysz postanawia nabrać wody z rzeki, czym jeszcze raz podnosi nam ciśnienie, bo robi to tak niezdarnie, jakby miał zaraz do niej wpaść. A jednak – znów mu się udało.
Jeszcze kilka kroków i siadamy w milczeniu na trawniku pod stacją kolejki w Kuźnicach. Stopy bolą mnie tak, że nie jestem w stanie iść asfaltem. Z dna przepastnego plecaka (znów się przydał!) wygrzebuję drugą parę grubych górskich skarpet. Chyba tylko dzięki nim udaje mi się dość o własnych siłach do pierwszej kwatery, w której gospodarze jeszcze nie śpią.
Uff, doszliśmy, żyjemy, daliśmy radę, zaczyna schodzić z nas ciśnienie, choć zmęczenie jest tak duże, że emocje są raczej negatywne i w pierwszych chwilach wcale się nie cieszymy. Jest punktualnie północ. Noc z 15 na 16 września. Minęło dokładnie 10 lat od dnia, w którym poznaliśmy się z Mażną. I 10 lat od naszej pierwszej wspólnej wycieczki. Tak, też odwiedziliśmy wtedy Tatry. Tyle, że mieliśmy wtedy ciut mniejsze dzienne przebiegi. Tym razem zdawało nam się, że mamy już o wiele większe doświadczenie, a tu proszę – wystarczyły dwie doby wędrówki i nasze małe Tatry narobiły nam niezłego strachu, a już na pewno utarły trochę nosa.
Na koniec jeszcze mapa trasy i profil wysokościowy. No i tradycyjnie zapraszamy do dzielenia się wpisem na FB!
Ostatniego (trzeciego) dnia już na spokojnie i powoli, z nogami obolałymi od zakwasów, wracamy dolinami z Kuźnic do Palenicy Białczańskiej. Całkiem przyjemny leśny szlak ze ścieżką na Gęsią Szyję po drodze – ok. 14 km.
PS. To były ostatnie dni tak dobrej pogody w Tatrach (14-18 września). Do parkingu w Palenicy Białczańskiej wracaliśmy już w strugach deszczu, a tydzień później w wysokich partiach gór spadł pierwszy tego lata śnieg.
Super wpis! 🙂 Ale Taterniki, zeby do tych 14h nie doliczyć postój.. 😉 Pewnie pierwszą połowę zrobiliście szybciej, niż mówią tabliczki, ale potem w nogach jest coraz więcej trudu. No i gratuluję rocznicy! Świętowanie wyjątkowe, będzie co wnukom opowiadać 😉
Ano – nie było to specjalnie przemyślane, nie ma co ukrywać. Ale trochę się zawzięliśmy, że damy radę. Postojów wiele nie było, ale tempo mocno zaczęło spadać na zejściach. Mamy też wrażenie, że Słowacy tak dość ambitnie liczą czasy. Zawsze te 10min krócej niż u nas 😉
To było „bardzo” przemyślane, bo wiedzieliśmy, że ten dzień da nam wycisk. Ale że aż tak nam spadną czasy, to się nie spodziewałam i trochę mi wstyd, z drugiej strony w ostatnich miesiącach miałam dość mocny spadek formy, więc czego ja oczekiwałam… Zauważyłam też, że schodzenie z kijami trekingowymi wprawdzie mocno odciąża kolana, ale jednocześnie zmniejsza tempo…
Forma z równiny, a forma z gór to też dwie różne rzeczy. Ja lubię w Tatrach 3 dni się pozaprawiać na krótszych trasach, a potem mogę 12-14h pomykać jak kozica 😉 Wasza trasa tak „prosto z miasta” i tak dobrze Wam poszła, spać w kosodrzewinie nie musieliście. No i nie oszukujmy się, nikt na znakach nie uwzględnia czasu na robienie dobrych zdjęć, a tych tu nie zbrakuje 🙂
Super zdjęcia. Przypomnieliście mi naszą przygodę z Rysami <3
Niepotrzebnie schodziliście aż do Cichej, do szlaku na Kasprowy. Z Zaworów biegnie stara nieznakowana ścieżka do Wierchcichej i potem ładnym trawesem na Liliowe. Zaoszczędza się kupę podejścia
Wiedzieliśmy o tej ścieżce. To byłby świetny skrót. Niestety nielegalny, bo oficjalnie szlak został zlikwidowany w głębokim PRLu (była to trasa ucieczki do Czechosłowacji. Szkoda, bo niewiele jest wygodnych przejść łączących szlaki polskie i słowackie, a ten byłby genialny. Szedłeś tam?
No więc długo patrzyliśmy na mapy, liczyliśmy kilometry i godziny, i mieliśmy poważny dylemat. Za przejście tamtędy groziłby nam wysoki mandat, a już mieliśmy historię z Beskidu Niskiego, gdzie też postanowiliśmy wykorzystać starą drogę i zostaliśmy pogonieni przez pracownika parku. Nie chcieliśmy tego powtarzać. Postanowiliśmy więc nadłożyć więcej kilometrów. W efekcie i tak nagięliśmy przepisy bo na szlaku zastał nas zmrok.
O rany, a jak w namiocie śpicie to Was nie ruszają te ryki jelenia? Ja raz na Węgrzech prawie nie zmrużyłam oka jak jeden uparcie śpiewał gdzieś tuż obok namiotu i mocno zajeżdżało takim nieco piżmowym aromatem. Od tej pory wolę się rozstawiać poza lasem 🙂 Co ciekawe nasz pies, który normalnie szczeka jak coś usłyszy, tamtym razem nawet nie pisnął 🙂
Jelenia mieliśmy kiedyś dosłownie na wyciągnięcie ręki. Pochodził, poryczał i poszedł. Jednak, gdy człowiek jest na 100% pewny, że jest to jeleń można spokojnie wysiedzieć w środku i czekać. Z misiem to już chyba trzeba nerwów ze stali i większość ludzi porzuca namiot i ucieka gdzieś do lasu, jak wspomniani we wpisie Słowacy 🙂 W sumie i tak skończyło się to dla nich dobrze, bo niedźwiedź się ich nie przestraszył, tylko skupił się na szabrowaniu jedzenia z namiotu 🙂
Brawo ładna trasa, sam chcialbym wejsc na Rysy ale stchórzyłem przed samym szczytem jak zobaczylem przepaść.
Zastanawia mnie że w drodze do Australii potrafiliście zakamuflować namiot a u nas na Kasprowym sie wam nie udalo znaleźć miejsca chocby na spiwór gdzies w ukryciu?
No, ale w Australii do namiotu może nam co najwyżej wskoczyć kangur, albo może się potknąć o niego krowa (ew. wielbłąd). OK, są węże i pająki, ale one nie ryczą po nocy i raczej schodzą z drogi 😉 Nasze niedźwiedzie brunatne robią jednak w nocy większe wrażenie…
Niedzwiedzie na Kasprowym ,raczej nikłe szanse żeby tam robiły polowanie tym bardziej że sporo ludzi sie tam kreci i do tego otwarty teren skalisty. W każdym bądź razie mi nie chciałoby się już schodzić wieczorem na dół po takiej trasie.
Tatry… Gdziekolwiek na świecie będę, po jakichkolwiek górach bym nie chodziła, to Tatry dla mnie najwspanialsze! <3
18 – stego wracając ok 23 z Murowańca do Kuźnic … słyszałyśmy tego samego jelenia 🙂 pozdrawiam, przepiękne zdjęcia
Dzięki. Świat w necie jest mały. Najlepsze jest to, że na wykopie znalazła się już osoba, która naszego nocnego kompana kilka godzin wcześniej zawróciła z… Orlej Perci :O
mozesz podlinkowac?
ok juz znalazlem dzieki
Będę tam w ten weekend! Ależ mieliście przygody! Dobrze, że wszystko tak się skończyło i że wspomnieliście o tym niezbyt przygotowanym chłopaku – warto o tym pamiętać, gdy wybieramy się w góry i nie mamy zbyt dużego doświadczenia…
Na niedźwiedzie polecam racę ratunkową morską. W przypadku pojawienia się niedźwiedzia odpalamy flarę (odpalenie zajmuje 5 sekund w każdych warunkach pogodowych) i nasze szanse na przeżycie mocno wzrastają. Można też nosić/wozić granat hukowy. Osobiście w rejonie występiwania niedźwiedzi mam ze sobą racę. Granat hukowy jest za to dobry na dziki, które są znacznie niebezpieczniejsze od niedźwiedzi.
Cześć,
Dzięki za rady, choć to pewnie już tak w ostatecznej ostateczności. No bo jednak to my jesteśmy gośćmi na niedźwiedzim terytorium i głupio tak z racą na dzień dobry 😉 Ciekawe co piszesz o dzikach, bo jednak nam się wydaje, że one ze swoją taktyką bezmyślnej szarzy przed siebie, aż tak straszne nie są. Niedźwiedź za to ze swoim węchem, gdy uprze się na plądrowanie namiotu, może narobić niemałego kłopotu (choćby wszystko porozwalać). No ale to pewnie kwestia pierwszego spotkania i obycia. Wycieczka na Jukon czy Syberię pewnie szybko leczy z niedźwiedziego lęku 😉
Dziki są niebezpieczniejsze od niedźwiedzi właśnie przez fakt bezmyślności – atakują na oślep, nawet gdy nie są zagrożone. Niedźwiedź unika ludzi i atakuje dopiero gdy czuje się zagrożony np. w sytuacji zaskoczenia. Dlatego właśnie w rejonie występowania niedźwiedzi miejscowi idąc przez las, góry robią raban. Osobiście nie liczę się ze zwierzętami, jeśli chodzi o moje bezpieczeństwo. W świecie zwierząt do którego należymy wygrywa silniejszy/sprytniejszy i piszę to jako wegetarianin z prawie półwiecznym stażem.
Kilka lat temu byłam w Tatrach pod koniec września i spadł śnieg. Artystom w halówkach nie przeszkadzało to iść na Zawrat…
Dobrze że wszystko dobrze się skończyło, ale swoją lekcję pokory dostaliście. Mnie w tym roku Babia skopała tyłek nagłą zmianą pogody ze słońca w mgłę i mroźną wichurę. Chyba każdy musi czasem sobie przypomnieć że z górami nie na żartów 😉
Oj tak, nie miałam pokory planujac trasę… na szczęście byliśmy przygotowani na różne ewentualności dzięki czemu nie potrzebowaliśmy niczyjej pomocy. TOPRowcy i tak mają wystarczająco dużo pracy, każdego dnia nad głowami widzieliśmy lub słyszeliśmy helikopter…
Podziwiam za dzielne stawienie czoła swoim lękom. Ja wciąż mam nadzieję, że pójdę w te niższe i piękne góry bez strachu przed pełzakami 🙁
Gratuluję wytrwałości 😉
Wytrzymałość godna podziwu, naprawdę. No i bardzo ładne zdjęcia. 🙂
Jest MOC, bardzo dobra kondycja i wytrzymałość, pełen podziw kochani. Bardzo fajnie i przyjemnie się czyta wpis, nie wspomnę o tych wszystkich pięknych zdjęciach.
Tylko dziesięcio-kilowy plecak? Tak lekko dosyć – u mnie tyle sam sprzęt waży, a co dopiero dalsze zapasy na drogę w góry 😉
Cześć. Po wielu miesiącach przerwy znowu wróciłem do czytania „Nagniatamy”. Tym razem w pociągu. I znowu wróciły piękne wrażenia: świetnie piszecie i super się czyta, a zdjęcia, ja zawsze rewelacyjne. Przeczytałem o kilku waszych ostatnich wypadach i znowu zwiedziłem kilka pięknych miejsc. Pozdrawiam
Super wpis! I tak jak napisane: Ku Przestrodze!
Super trasa. Planuję ją przebiec od dłuższego czasu. Z tym, że na pewno bez noclegów.
Cudowny opis!
Dzieki! Jutro wybieram sie na Rysy jesli pogoda pozwoli!
Hej, piekna wycieczka. Przypomnieliscie mi gdy ..dziesiąt lat temu scinałem trasę z Zaworów na Kasprowy trawersując stok Świnicy (szlak najpierw politycznie a potem z powodu obsuwiska zamknięty). Ledwie wszedłem na Liliowe i siadłem dla odpoczynku na słupku granicznym, z kosówki 10m ode mnie podnieśli sie dwaj zaspani żołnierze WOPu, całkiem nieświadomi, że mają obok granicznego przestępce. No wtedy też granica nie była taka nie przebyta a ryzyko dodawało atrakcji. Dopiero po 80r zaczeli pilnować bardziej (szlaki słowackie do granicy były zamkniete na 10 lat). Natomiast w tych czasach spało sie w kosowce bez problemu,
bo niedzwiedzie jeszcze pamietały wojenne i po kłusownictwo i trzymały się z dala od ludzi. Rajdy śmietników zaczęły sie gdzieś pod koniec lat 60. Pierwszego misia, z jakich 100m, widziałem na stoku między schroniskiem w Roztoce a parkingiem u góry: stał sobie po mojej stronie kepki małych świerczków.
Wkrótce sie wyjasniło, że widok zawdzieczałem rodzinie z dziecmi która schodziła ścieżką do schroniska, mijając go o 15m, po drugiej stronie kepki, a ta była za mała by sie mógł całkiem schować. Piekne futro, błyszczace, nie jak w zoo zwykle ubłocone.
Ps. Zapomniałem dodać: ten ptaszek to płochacz halny-tylko w górach. Na niżu kuzyn (płochacz) pokrzywnica