184 tysiące kilometrów. Taką długość mógłby mieć Wielki Mur Chiński, gdyby Chińczycy wznosili go w 2014 roku. Z betonu. Rozmach chińskich konstrukcji trudno sobie wyobrazić. Do czasu gdy przejedziemy ten kraj rowerem.
Ale zanim wskoczymy na siodełka i zabierzemy Was na betonową fotowyprawę przez Chiny, kilka liczb:
Chińczycy budują więcej i szybciej niż ktokolwiek wcześniej w historii
Od 2012 roku wyprodukowali więcej cementu niż Stany Zjednoczone przez cały dwudziesty wiek.
A skąd w ogóle wzięły się te liczby i wyliczenia? Łatwo je oszacować, bo Chińska Republika Ludowa wszem i wobec chwali się swoją produkcją cementu. Tylko w 2014 roku wylała go 2,7 miliarda ton. To dużo czy mało? A jeśli dużo, to jak bardzo?
Użyjmy pewnej bardzo chińskiej jednostki miary: Wielki Mur Chiński. Oryginalny mur wznoszono fragmentami przez dwa tysiące lat. Znamy jego przeciętne wymiary, a co za tym idzie objętość. Do tego wiemy, że beton powinien zawierać 12% cementu. Proporcje, waga i objętość betonu są znane, et voila: mur okrążający ponad czterokrotnie kulę ziemską gotowy! I to nie w dwa tysiące lat, ale jeden okrągły rok.
Potężna chińska cywilizacja w wielu momentach dziejów – dosłownie i w przenośni – przesuwała granice i zostawiała po sobie rewolucyjne wynalazki oraz monumentalne budowle. Nowe cuda świata. Projekty i budowle z przedrostkiem „naj” to chińska specjalizacja także w ostatnich latach:
- Najdłuższy wiadukt na świecie (164 kilometry!)
- Najwyżej zawieszony most świata (Chińczycy zdominowali tę listę!)
- Największy budynek świata
- Największa na świecie sieć szybkiej kolei (19 tysięcy kilometrów, a drugie tyle w budowie!)
- Najwyżej położona linia kolejowa
- Najpotężniejsza elektrownia (a jednocześnie największa konstrukcja betonowa świata)
Tak, to wszystko w Chinach.
* * *
Skoro mamy już wyobrażenie ilości lejącego się betonu, to zejdźmy na ziemię.
Ruszamy w drogę!
W Chinach spędziliśmy dwa miesiące w drodze. Jechaliśmy z północnego zachodu od granicy z Kazachstanem w kierunku południowym w stronę Wietnamu. Właśnie, w drodze. Po kilku miesiącach pedałowania przez Azję Centralną, często po rozsypujących się szosach, pamiętających dawne czasy ZSRR, wjechaliśmy do kraju szerokiego i gładkiego asfaltu.
A co gdy taki asfalt napotka na swojej drodze dwutysięczną przełęcz? W były republikach radzieckich wiłby się romantycznie dziesiątkami serpentyn, mozolnie, leniwie, w górę. W Chinach załatwiają ten problem tak:
W tym miejscu dosłownie opadły nam szczęki. I tak już zostało do samego końca naszej drogi przez Chiny.
Mniej więcej połowę naszych kilometrów wykręciliśmy na autostradach. Niektóre były jeszcze nieskończone, ale ekipy chińskich budowlańców czasami szły nam na rękę. Jednak nawet gdy zjeżdżaliśmy na mniejsze, podrzędne drogi, te wielkie konstrukcje ciągle czaiły się gdzieś obok. Najczęściej – nad naszymi głowami.
Chiński pochód na zachód
Przez terytorium Chin ukośnie przebiega tzw. linia Heihe–Tengchong, która umownie dzieli kraj na dwie części:
- Strona zachodnia to rozległe regiony nisko zaludnione (6% populacji CHRL), zamieszkałe przez mniejszości narodowe (np. Ujgurzy czy Tybetańczycy), peryferyjne, pustynne, i relatywnie biedne. Pełne niewykorzystanych jeszcze bogactw naturalnych.
- Po wschodniej stronie linii mamy z kolei obszary bardzo rozwinięte, uprzemysłowione, zurbanizowane i jednocześnie niezwykle przeludnione. To po tej stronie linii mieszka około 94% chińskiej populacji (!), głównie „rodowici” Chińczycy Han. To tutaj znajduje się największe bogactwo kraju.
Właśnie dlatego powstał jeden z kilku planów rozwojowych: Great Western Development Strategy. Plan, którego celem jest podbicie chińskiego „dzikiego zachodu” – wyrównanie różnic rozwojowych i stworzenie warunków zachęcających Chińczyków ze wschodu do przeprowadzki. Stąd ogromne inwestycje w infrastrukturę, przemysł i nowe miasta.
Chińczycy Han, którzy zdecydują się na przeprowadzkę na zachód, dostają w pakiecie kilka innych korzyści, jak choćby specjalistyczne miejsca pracy w przemyśle. W krainie Ujgurów to Chińczycy Han zajmują w fabrykach eksponowane stanowiska.
Chiny z betonu: a jak wygląda chiński rozwój z perspektywy człowieka?
To przede wszystkim
życie w cieniu estakady
W Chinach nikt szczególnie nie przejmuje się życiem ludzi, którzy mieli nieszczęście mieszkać na trasie przemarszu cywilizacyjnego postępu. Pierwsze wielkie miasto: Urumczi, stolica Regionu Autonomicznego Sinciang-Ujgur. Filary podtrzymujące estakadę kroczą przez starą dzielnicę skromnych domków, wchodzą na podwórko i do dużego pokoju.
Jak żyje się w takim miejscu?
Jak to jest mieszkać w małej wiosce, która została przecięta na pół autostradą?
O ironio, byliśmy jednymi z niewielu, dla których taki wielki wiadukt nad głową do czegokolwiek się przydawał. Dzięki takim noclegom „pod mostem” przejechaliśmy przez jesienne, deszczowe Chiny w całkiem dobrym stanie.
Gdy jechałam przez Chiny, z każdym kilometrem krystalizowało mi się w głowie pewne skojarzenie:
Chiny są jak gra komputerowa
A konkretnej – jak gra z pogranicza strategii i symulacji, jak połączenie Cywilizacji, Sim City, Transport Tycoon, aż po całkiem świeże Cities Skylines. Jak gra, w której gracz włączył tryb nieograniczonych zasobów pieniędzy i surowców, dzięki czemu może robić, co mu się tylko podoba. Na co tylko pozwala fantazja. Bo można.
Chiński gracz stawia miasta na pustyni i ciągnie do nich wodę kilometrami rurociągów. Nie traci czasu na organiczny rozwój, po co? Mając nielimitowane zasoby, można od razu budować z rozmachem. Gdy chiński gracz chce wybudować autostradę, lasy, góry i doliny nie są żadną przeszkodą. Drogę z łatwością poprowadzi się, przewiercając tunelami kolejne górskie pasma, niwelując nierówności, przerzucając estakady przez kolejne rzeki i doliny.
Urobek z wydrążonych tuneli jest wykorzystywany do wyrównywania terenu pod budowę dróg.
Niedawno Gazeta Wyborcza w artykule o wymownym tytule „Tunelandia. Nowym przebojem naszych drogowców będą tunele” z ekscytacją obwieściła początek nowej ery: w ostatnich latach w Polsce powstawały imponujące mosty i estakady, a teraz czas zejść pod ziemię. I opisała plany budowy kilku tuneli, z których najdłuższy ma mieć nieco ponad dwa kilometry.
I tak jak w Sim City czasami trzeba zaorać stare, budowane na samym początku rozgrywki dzielnice, bo trzeba zrobić miejsce na nowe, tak w Chinach burzy się starą, historyczną tkankę miejską, słynne chińskie hutongi, by na uwolnionym terenie wyrosły pnące się w górę wieżowce.
Najczęściej jednak obserwowaliśmy nowe miasta i osiedla wyrastające pośrodku niczego, na pustkowiu. Albo pośrodku… pola.
Tu na razie jest ściernisko…
Chengdu, stolica prowincji Syczuan w ostatnich latach zalicza gwałtowny rozwój.
Za pomocą Google Earth można prześledzić przykładowo rozwój południowych przedmieść tego miasta.
W ciągu 15 lat na polach uprawnych wyrosła dzielnica apartamentów, biurowców, powstały węzły drogowe i linia metra, zaś ten biały kwadrat na górze to wspomniany wcześniej największy budynek świata:
Chiński boom, którego skutkiem są te wszystkie monumentalne konstrukcje, ma jednak także inną funkcję: inwestycje wewnętrzne są motorem napędzającym wzrost gospodarczy. Niedawno w książce „Islandia. Przewodnik nieturystyczny” wyd. Krytyki Politycznej przeczytałam, że w tym niewielkim wyspiarskim kraju bardziej korzystne dla PKB jest samo budowanie hut i elektrowni, niż już funkcjonujące huty elektrownie. Dlatego tak łatwo wpaść w pułapkę rozpoczynania kolejnych inwestycji i kolejnych… Teraz wyobraźmy sobie, że w podobną pułapkę wpada kraj z 1,3 mld obywateli, jedna z największych potęg gospodarczych świata.
Można powiedzieć: „co z tego”? Amerykanie, Japończycy czy mieszkańcy Europy Zachodniej też mają swoje betonowo-asfaltowe pustynie, nie mamy prawa oburzać się na dążenie Chin do modernizacji.
Chińskie aspiracje
Nie o sam rozwój i nie o same konstrukcje chodzi. Ciekawe jest także, w jakim to jest podawane sosie.
Wizja skoku cywilizacyjnego, rozwoju, pokazywanie swoich aspiracji, słabość do „zachodniego” stylu życia, który wielu Chińczykom jawi się jako lepszy. Ta słabość przejawia się nie tylko w snobowaniu się kupowaniem europejskiego jedzenia czy w budowaniu domków w stylu prowansalskim, ale także w fantazyjnych nazwach nowych inwestycji.
Pięknie pokazuje to zresztą film, który dosłownie tydzień temu wszedł do polskich kin: „Nawet góry przeminą”, który opowiada o paradoksach współczesnych Chin i o tym, jak postępujące zmiany wpływają na życie Chińczyków, na ich aspiracje i zapatrzenie w kulturę Zachodu.
… a rzeczywistość
Kolejne osiedla pną się w górę. Tutaj całkiem nowe blokowisko w mieście Kunming, stolicy prowincji Junan.
Imponujące bloki wyglądają jednak upiornie nocą, gdy nieliczne palące się światła ukazują ponurą prawdę o chińskim budowlanym boomie.
Jest to jednak zaklinanie rzeczywistości. Gwałtowny wzrost gospodarczy w Chinach nie przekłada się na zwrost powszechnej szczęśliwości.
Chińskie betonowe szaleństwo ma oczywiście swój koszt
Państwo Środka emituje już ponad 10 kiloton dwutlenku węgla rocznie, z czego znaczna część pochodzi właśnie z przemysłu cementowego. To niemal jedna trzecia światowej emisji.
Na tym nie koniec problemów. W 2013 roku w Chinach wybuchł wielki skandal, gdy okazało się, że budowlańcy, aby zrealizować ambitne plany partii, zaczęli dosypywać do betonu tani piasek z morza. Tani, bo nieoczyszczony, zawierający chlor i sól, która może powodować korozję stalowych zbrojeń. Przypominamy, mówimy tutaj o największych budynkach, czy mostach na świecie. Konsekwencje zawalenia się takich konstrukcji łatwo sobie wyobrazić, zwłaszcza, że ze standardami bezpieczeństwa w Chinach bywa kiepsko, a w ostatnich latach co rusz media obiegają informacje o kolejnych zawalonych budynkach.
Zatem czy współczesna chińska potęga to trochę taki kolos na glinianych nogach? Czy nie okaże się, że te solidne filary są z niskiej jakości, przerdzewiałego żelbetonu? Tymczasem nawet najstarsze, gliniane lub kamienne fragmenty Muru Chińskiego stoją do dziś. Ciekawe, co zostanie z współczesnych chińskich konstrukcji za kilkaset czy tysiąc lat.
* * *
Interesujące? Podziel się na Facebooku!
[wysija_form id=”1″]
Nasze wcześniejsze wpisy o Chinach z drogi:
Świetna infografika
Dzięki!
Super temat! Dzięki za niego!
Niesamowite zdjęcia. Od razu chciałoby się pojechać do Chin i zobaczyć tą budowlaną potęgę na własne oczy.
Ciekawe ze z dwoch krajow o podbnej populacji oraz historii to Chiny ze swoja planowana gospodarka najszybciej dogonily zachod a Indie z bardzo wolnym rynkiem ( choc Tesco nadal nie chca wpuscic na swoj teren!!) sa nadal na etapie trzeciego swiata jesli chodzi o codzienna infrastructure oraz poziom zycia,poza garstka milarderow oczywiscie w tym kraju.
Racja, ciekawe porównanie. Jest kilka różnic. Chińczycy zbudowali ten swój sukces ciężką, głodową pracą wielu pokoleń, w tym również niewolniczą pracą w obozach pracy (które zresztą nadal istnieją, o czym się mało mówi niestety), tłumiąc wszelkie niezadowolenie i nie przejmując się prawami człowieka. Lata zamordyzmu, lata bycia tanią fabryką świata przynoszą im teraz profity, które mogą inwestować w wyrównywanie różnic, a brak wolności obywatelskiej „rekompensując” możliwością bogacenia się i konsumowania.
Przyznam, że nie orientuję się za bardzo, jak wyglądała droga Indii, choć przecież ten kraj w wielu aspektach też dynamicznie się rozwija, weźmy choćby pod uwagę rozwój branż IT czy outsourcingu czy program kosmiczny.
Nagniatamy.pl Tak zrobili olbrzymie postepy ale koszta sa jeczsze wieksze niz w Chinach.Indie sa krajem bez zamordyzmu ale to wcale nie oznacza ze nie ma wyzysku na skale podobna do Chin niegdys .Roznica jest taka ze rzad jest slaby I nie organizuje obozow pracy lecz robia to indywidualni obywatele wyzyskujacy swoich rodakow.Podobnie jak w Pakistanie ciezka wielogodzinna praca dzieci ( nawet 10 letnich) w tzw. sweatshops czy na wielkich plantacjach bawelny jest norma.To samo lecz inny model gospodarczy.
Tristan Trezz Faktycznie, dobra obserwacja. Tak zwany dziki kapitalizm. Zresztą, czy w Polsce po 89r nie mamy podobnie (choć oczywiście nie zamierzam nawet porównywać skali zjawisk)?
Marzena Badziak Bradzo trafne ale politycznie niepoprawne,bo wnisoek wynikajacy z tego jest ze Indie maja prawdziwy ‚wzorcowy’ kapitalizm,bez zadnych ograniczen I regulacji,a kraje zachodnie maja wysoki poziom zycia poniewaz wprowadzily bardzo wiele elementow socjalizmu…jesli nie to mieliby indie.
Tristan Trezz czy ja wiem, czy to jest politycznie niepoprawne? To raczej oczywista oczywistość i o tym się mówi bez obaw, że europejski dobrobyt drugiej połowy XX w wyrósł nie na dzikim kapitalizmie, tylko właśnie na socjalnych elementach, które zabezpieczały prawa pracownicze i ten kapitalizm trzymały w ryzach.
Świetny jest ten reportaż. Po prostu świetny!
No cóż tak naprawdę Chińczycy robią sobie co chcą i nikt im niczego nie jest w stanie zabronić. Widzieliśmy te nowe miejscowości, pełne betonowych bloków, które nie są prawie wcale zamieszkane. Miałam wrażenie jakby nagle wszyscy ludzie zniknęli z powierzchni Ziemi, jak po jakimś kataklizmie. Masakrycznie ponure uczucie…
Jutro wjeżdżamy do Chin, kapeczkę obok miejsca, gdzie Wy je opuszczaliście. Znaczy się w skali Chin to jest kapeczka, bo kraj już zupełnie inny. Przydługawy wstęp – wjeźdżamy z Laosu. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy po ściagnięciu offline’owych mapek Chin na telefon to…. sieć autostrad. Jest jak pajęczyna, którą jakiś abstrakcyjny architekt zrzucił z kosmosu – są wszędzie! I obok – zawsze – drogi lokalne.
Tu mam pytanie – czy na autostrady zawsze da się wjeżdżać rowerem, czy trzeba obierać warianczasami pewnie będzety lokalne? Pytam, bo choć planujemy poruszać się lokalnymi, to czasami pewnie trzeba będzie wskoczyć na dwupasmówkę. howgh!
Z autostradami te dwa i pół roku temu to bardzo zależało od prowincji. Xinyang luz. Pozdro na bramkach od obsługi, a potem owce i konie na autostradzie. Gansu też było dość wyrozumiałe – wpuszczali nas nawet na jeszcze nieotwarte odcinki. Tam w pustynnych miejscach po prostu nie ma innych alternatyw. Od Syczuanu zaczynają się schody. Raz nas pogoniła policja, raz nas zgarnęli do autobusu i podwieźli wieczorem sto-kilkadziesiąt kilometrów. To drugie niby miłe, ale wysadzili nas w środku nocy w miejscu kompletnie od czapy. O, i przy granicy z Wietnamem w Yunan policja też bardzo gania, bardzo. Tam lepiej z nimi nie dyskutować i od razu jechać naokoło przez przełęcze. I w sumie bardzo ładne tam były drogi, gdyby tylko w ostatniej dobie wizy tak bardzo nam się nie spieszyło. Myśleliśmy, że skrócimy sobie autostradą – no, nie… Oczywiście jeździliśmy też lokalnymi drogami. Problem w tym, że one są tak zawalone ciężarówkami, które nie chcą płacić za autostradę, że jedzie się tam miejscami koszmarnie. Na dwupasmówkach zawsze było szerokie pobocze i czasami bardzo mały ruch.