Maroko – Atlas Wysoki. 2300 metrów. Robi się ciemno. Po upalnym dniu przyszedł wieczorny chłód i wiatr. A ja siedzę z rozdziawioną japą i zamiast ogarnąć obozowisko, podziwiam górski spektakl kolorów, światła, cieni i chmur. I myślę sobie, jak bardzo warto było wyrwać się tutaj w środku zimy. Też macie ochotę? Zapraszam.
Przed Wami ponad 70 kilometrów górskiego marszu i ostatnie cztery dni z kawałkiem na pokonanie tego dystansu. Mażna po naszej dwutygodniowej wędrówce przez Antyatlas wraca wcześniej do Polski, a ja zostaję w drodze przez Atlas Wysoki sam. Postanawiam więc zrobić sobie mały kondycyjny łomot. Oczywiście wszystko w granicach rozsądku, bo gdy góry przygotowały mi takie efekty specjalne, wcale nie zamierzam nigdzie pędzić. Siadam na kamieniu i podziwiam je niczym dobry film w kinie.
Klimat tego wieczoru jest niezwykły. Jeszcze godzinę temu było 25 stopni, piłowało ostre słońce, a niebo było soczyście niebieskie. Rach, ciach, wzmaga się wiatr, kłębią się chmury i w kilka chwil widok na przełęcz, na którą mam jutro się wspinać, zmienia się nie do poznania. Do tego ogromna przestrzeń, zero zasięgu komórkowego, pustka i cisza, od której aż w uszy kłuje. Ale zaraz, zaraz… w oddali słychać głośne „beee!” wydobywające się z kilkuset gardeł. Berberyjscy pasterze wszędzie mnie znajdą ze swoimi kozami.
Temperatura spada już na łeb na szyję w kierunku zera. Panu Pasterzowi też się robi zimno, więc rozpala ogień. Pozdrawiamy się gestem ręki. Miło z jego strony, że razem ze swoją kozią armią obszedł mój namiot szerokim łukiem.
Niestety w tych okolicach nie od razu możemy poczuć taki sympatyczny górski klimat. Najpierw musimy przebić się przez Imlil. Miasteczko u stóp najwyższego szczytu Atlasu Wysokiego – Toubkala (4167 m n.p.m).
Poranek. Tragarze w pośpiechu objuczają muły. Międzynarodowe, kolorowo ubrane grupy wspinaczy szykują się do ataku na górę. Do miasteczka dochodzę pieszo, bo wcześniej do obłędu doprowadzili mnie kierowcy minibusów i taksówek. Z kijkami i plecakiem ląduję w środku tutejszego rozgardiaszu. Cała zgraja biznesmenów momentalnie zaczyna za mną biec i krzyczeć „Toubkal, raki, mapy!” i cholera wie co jeszcze. „Kupuj, teraz, ode mnie!”. A ja chodzę po miasteczku i chcę kupić tylko kawałek chleba, czekoladę i colę. Gdy naganiacze zaczynają mi już dosłownie blokować drogę, nie wytrzymuję i wypalam parę polskich przekleństw. Dumny z tego nie jestem, ale efekt został osiągnięty, Panowie biznesmeni dają mi chwilę oddechu. Chowam się w najbardziej obskurnej knajpie w miasteczku. Przynajmniej człowiek, który w niej pracuje jest w miarę miły. Smażąc omlet zamienia ze mną parę słów. Dowiaduję się, że śniegu jest w tym roku wyjątkowo mało, ale Toubkal jest teraz oblodzony, a przez to dość zdradliwy. Dobrze, że nie czuję się i tak na niego na siłach. Chyba dostałbym szału, jeśli miałbym zorganizować tutaj zimowy, górski sprzęt.
Z drugiej strony przy odrobinie cierpliwości pomogą nam tutaj ze wszystkim. Nawet na najprostszy i najkrótszy trekking możemy wynająć muła, który zabierze wszystkie bagaże. Ba, na swoim grzbiecie zabrać może nawet zabrać – nas. Możemy też wynająć profesjonalny rower szosowy i przejechać się po pobliskim asfalcie, czy poszaleć w górach na równie wypasionym zjazdowym jednośladzie z pełną amortyzacją. Klient nasz pan. W Imlil, gdy mamy kasę, nic nas nie ogranicza. Pamiętajcie tylko ostro się targować.Na szczęście dla mnie cały ten kram handlowo-usługowy znika, gdy w miasteczku zamiast w prawo na Toubkala, pójdziemy w lewo w kierunku Setti Fadma. Może to już jakieś moje uprzedzenie i paranoja, ale nagle wszędzie wokół robi się jakoś tak bardziej normalnie. Ścieżka może dalej jest mało porywająca i biegnie wzdłuż asfaltu, ale jeździ tutaj już może jedno auto na godzinę, ludzie zaczynają zagadywać, czy chociaż odmachiwać na powitanie. Robię dobry uczynek i pomagam jednemu facetowi załadować muła mandarynkami. Nabieram tym większego podziwu dla możliwości załadunkowych muła.Następnego dnia chcę wstać bardzo wcześnie, ale ujemne temperatury skutecznie opóźniają wyjście. Zanim pognam na przełęcz, rzucam okiem za siebie.
Tak, ten zygzak na tej górskiej piramidce to droga. Berber style.
Górskie konstrukcje w Maroku nie przestają mnie zadziwiać. Jeszcze bardzie spektakularne od dróg bywają linie energetyczne. Pomiędzy jednym słupkiem a drugim jest kanion rzeki i pionowe zbocza 200 metrów w dół albo lepiej.
Atlas Wysoki – trekking z Imlil do Setti Fadma
Wróćmy jednak na kurs i ścieżkę. Idę z Imlil do Setti Fadma. Niby to bardzo prosta trekkingowa trasa, która omija wszystkie największe około 4-tysięczne trudności w paśmie Toubkala, ale mimo to po drodze mam jedną 3200-metrową przełęcz.
Na początku podejścia jest bardzo zielono. Wody nie brakuje. Miła odmiana po wysuszonym na pieprz Antyatlasie.
W okolicach 3 tysięcy zaczyna się robić biało. Czas więc na obowiązkowe zdjęcie „śnieg w Afryce”. Zimą jest w tych okolicach bardzo kameralnie. Dzień wcześniej spotkałem tylko jedną małą grupkę turystów z Francji. Dziś udało im się wstać wcześniej, ale depczę im po piętach. Dzięki śladom ścieżka robi się jeszcze bardziej oczywista. Ale nawet bez śniegu nawigacja szła całkiem sprawnie. W tych okolicach ktoś inteligentnie wpadł na pomysł, aby szlak oznaczyć niebieskimi kropkami. W Antyatlasie też zdarzały się takie oznaczenia, ale były malowane żółtą farbą, która zupełnie zlewała się z wszędobylskimi skalnymi porostami.
W jednym miejscu na zejściu, śnieg zasypał ścieżkę na skraju zbocza. Jak na moje górskie standardy robi się już lekko strasznie. Ślizgając się na butach wyobrażam sobie, że mogę tak polecieć spory kawałek w dół. Bardzo przydają się kijki trekkingowe. Ostro się nimi zapieram i jakoś utrzymuję swój niezdarny tyłek w pionie.
Po tym śnieżnym zejściu, jakąś godzinę walki z kamieniami później, wracają już ciepłe marokańskie kolory i pojawiają się takie dziwne drzewa. Ktoś wie co to za gatunek?
Dolina rzeki Ourika
Od tego momentu ścieżka prowadzi cały czas wzdłuż kanionu rzeki Ourika. Jest piękne słońce, ciepło, są endorfiny. Taką zimę to ja rozumiem.
Łatwa kasa schodzi z gór
Niestety jest w tym miejscu jeden ogromny problem: praktycznie każda napotkana osoba w szeregu wiosek po zejściu z przełęczy prosi mnie o pieniądze. Najbardziej przygnębiający jest widok dzieciaków, które już kilometr-dwa przed miejscowością siedzą obok ścieżki i całymi dniami po prostu czekają. Jeśli tylko zauważą w oddali kolorowo ubraną postać z plecakiem i kijkami natychmiast próbują swojego szczęścia. Podchodzą do mnie i czasem bez słowa po prostu idą obok. Przecież i tak wiadomo o co chodzi. Proponują nocleg, czy prowadzą do pobliskiego sklepu. Nie potrzebuję noclegu, planuję przejść jeszcze tego dnia parę kilometrów. Daję się namówić na colę za cenę 5 razy wyższą niż normalnie w sklepie.
Nie mam z tym żadnego problemu, do czasu gdy dzieciaków nie zaczną gromadzić się dziesiątki i każdy jeden kajtek krzyczy „money!”. I co ja mogę z tym zrobić? Nawet nie mam tyle tej gotówki, aby dać jakąś sensowną kwotę każdemu dziecku. Czy to w czymś pomoże? Nie, będzie tylko gorzej. Dzieciaki i ich całe rodziny, stracą już zupełnie sens swojej pracy na roli. Po co się tym zajmować albo próbować nauczyć się czegokolwiek innego, gdy łatwe, szybkie i duże pieniądze po prostu schodzą codziennie z gór w kolorowych kurtkach. Pieniądze, które można zdobyć ot tak, robiąc smutną minę i wyciągając rękę. Pieniądze, które niczego nie uczą i nie dają żadnych perspektyw na przyszłość.
Wychodząc z jednej z wiosek, gdy już myślę, że udaje mi się zwiać, drogę zastawia mi starsza pani i jej dwie krowy. Na „Salam Aleikum” nie odpowiada nawet mruknięciem, tylko od razu przechodzi do konkretów. Krótkie trzy rzeczowniki, po żołniersku. „L’argent, money, dirham” i wbite we mnie przeszywające spojrzenie. Znów nie wiem co robić, daję. W nagrodę pani sprowadza z drogi krowy. Przynajmniej mogę iść dalej. Ale co to za chodzenie, gdy człowiek boi się zajść do najbliższej wioski.
Zbieranie plonów na tych poletkach to nie jest robota dla ludzi z lękiem wysokości. Pytanie tylko, czy ktoś spotkał Berbera z lękiem wysokości? Widzieliśmy już trochę takich poletek w różnych miejscach świata, ale budowniczy rozmach górskich ludów Maroka przebija wszystko.
W pewnym momencie dolina rzeki Ourika robi się szeroka, a to oznacza betonową szeroką drogę i mnóstwo mieszkańców Marrakeszu, którzy podjeżdżają w te okolice na krótkie weekendowe wypady. Od miejscowości Setti Fadma, która jest najczęstszym celem trekkingów z Imlil, wzdłuż głównej drogi robi się już zdecydowanie mniej klimatycznie.
Już na samym finiszu drogę zastępuje mi grupa chłopaków niosąca warzywa na pobliski targ. Najmniejszy wygląda najgroźniej. Trzyma w dłoniach gigantycznego kabaczka i grozi mi, że jak nie zapłacę „l’argent” to już ze mną koniec. Uśmiecham się i maszeruję dalej. Za chwilę czuję już świst powietrza, gdy młody człowiek, próbuje przetrącić mnie kabaczkiem przez plecy. Napastnik jednak momentalnie wywraca się na ziemię, krzyczy i zwija się z bólu. Starszy brat nie popiera żebractwa i właśnie wyraził to kamieniem.
Ale kto powiedział, że musimy iść cały czas wzdłuż głównej drogi? Czasem wystarczy przeskoczyć dosłownie jedną przełęcz w bok, aby trafić na tak cudne miejscówki.
Mapa
To miejsce ze zdjęcia powyżej znalazłem np. dzięki Open Street Map w wersji Bike&Hike. Mapa ta jest darmowa i można znaleźć ją w wielu smarfonowych apkach, np. Locus Map Free. Gorąco polecam, gdy wybieracie się w marokańskie góry. Dobrze sprawdziła się zarówno w Atlasie Wysokim, jak i Antyatlasie. Znajdziecie na niej mnóstwo maleńkich pasterskich ścieżek, czyli po francusko-berberyjsku „piste”. Na mapie zaznaczone są też szczególnie ładne krajobrazowo punkty.
W tej niższej części Atlasu Wysokiego wędruje się mniej więcej jak w naszych Beskidach. Tylko, że tutaj zimą mamy 25C i non-stop piękne słońce. Bardzo cieszyłem się z tego fragmentu drogi. Zupełnym przypadkiem znalazłem tu np. w środku gór, dobrych kilka kilometrów z każdej strony do najbliższej wioski, pełnowymiarowe boisko piłkarskie. Trzeba mieć fantazję!
Końcówka trekkingu bardzo mi się spodobała. Mało kto już tutaj chodzi, więc kończy się wszechobecne żebractwo, w końcu można bez problemu zamienić parę słów z ludźmi, czy chociaż zapytać o ścieżkę. Bez pomocy raczej nie znalazłbym podejścia na tę przełęcz i nie zaliczył jednego z bardziej malowniczych noclegów podczas tego wyjazdu. W tym miejscu myślałem, że jestem kompletnie sam. Ale oczywiście gdzieś w oddali wypatrzył mnie facet, który akurat spacerował sobie po górach z żoną. Przeszli może ze dwa-trzy kilometry specjalnie po to, żeby spytać czy nic mi nie potrzeba.
W końcu po czterech i pól dnia wędrówki i po około 70 kilometrach przechodzę ostatni górski garb, a dolina Ouriki nagle otwiera się i odsłania szeroką równinę, na której położony jest Marrakesz. Swój długi spacer kończę w miejscowości Douar Ourika. Umieram z głodu. Wpadam do pierwszej lepszej knajpki i chwalę się ile to przedreptałem przez ostatnie tygodnie (w sumie z Antyatlasem uzbierało się ponad 200km), na co sprzedawca szykuje mi dwie ogromne bagietki wypełnione jajkiem, serem i polane ogniście ostrym sosem. Do tego oczywiście miętowa herbata. Niebo w gębie. I tutaj parę słów o cenach.
Ceny
Płacę 10 dirhamów (4zł) i trzymając w ręce kolejną dychę robię pytające spojrzenie. Facet na to wydaje mi trzy i pół dirhama reszty, uśmiecha się i kategorycznie nie chce ani grosza więcej. Tym samym najadam się do syta na cały dzień za słownie dwa złote i pięćdziesiąt groszy i staję się posiadaczem kolekcjonerskiej monety pół dirhama. W większych i przede wszystkim bardziej turystycznych miejscach jest to okaz nie do zdobycia. Maroko jest generalnie bardzo tanim krajem. Podczas tygodnia spędzonego w Atlasie Wysokim wydałem w przeliczeniu około 50 zł. Szedłem całą drogę pieszo, a do Marrakeszu wróciłem podmiejskim publicznym busem za 9 dirhamów.
Oczywiście w popularnych miejscach nie ma żadnej granicy w zawyżaniu cen. Przepłacić możemy za coś dziesięciokrotnie, a w skrajnym przypadku nawet bardziej. Poznaną na couchsurfingu Marokankę Souad taksówka z jednego końca miasta na drugi kosztowała 5 dirhamów. Startowa cena za taki kurs dla zagubionego turysty wynosi około 3 stówek.
Couchsurfing
Gorąco polecam w Marrakeszu Couchsurfing. Wystarczy, że wrzucicie ogłoszenie w jakich dniach będziecie w mieście i z pewnością odezwie się do Was kilka osób. Marokańczycy są bardzo otwarci na świat i strasznie zależy im, aby poćwiczyć swój angielski. Dobrze znają najczęściej język arabski, francuski i, jeśli pochodzą z gór, swoje tradycyjne berberyjskie Tashelheit, ale to właśnie język wyspiarzy jest w tej chwili w dużych miastach w modzie.
Marokańscy couchsurferzy lubią oprowadzać po mieście i opowiadać o marokańskiej kulturze. Od Souad dowiedziałem się na przykład, że dialektów Tashelheit jest tutaj kilka i nic w tym dziwnego, że słówka, których nauczyłem się w Antyatlasie mogły nie sprawdzać się w Atlasie Wysokim. Jeszcze inną odmianę berberyjskiego języka znają mieszkańcy gór Riff.
Nie mogłem odmówić sobie też politycznego pytania o ciągnący się od kilkudziesięciu lat konflikt Maroka z Saharą Zachodnią. Pokazuję Souad mapę Google z południową granicą Maroka zaznaczoną przerywaną linią na co słyszę „To jest NASZA Sahara. Tutaj nie ma żadnej granicy! To Algierczycy zaczęli ich podburzać przeciwko Maroko. Chcieli nam zabrać naszą Saharę”. Te kilka zdań dobrze podsumowują oficjalną linię polityczną marokańskiego rządu w całej sprawie. A każdemu kto chciałby jednak podrążyć nieco temat, bardzo polecam sięgnąć po książkę Bartka Sabeli „Wszystkie Ziarna Piasku”.
Marrakesz
Co ciekawe nawet spacerując po Marrakeszu z kimś lokalnym nie sposób uwolnić się od wszechobecnych naganiaczy (nie mylić z nagniataczami – patatapsz). Po w sumie trzech tygodniach spędzonych w górach dziwnie odbiera się to miasto. Cały ten harmider, zaczepianie, wpychanie – prawie siłą – do ulicznych knajpek, zachwalanie chińskich podróbek telefonów, zegarków, pamiątek zlewa się jakby w jedną całość. To wszystko w rytm ulicznego zgiełku, trąbiących skuterów i bębniących grup muzyków.
Idziemy sobie tak wąskimi uliczkami. Ja zupełnie „nie ogarniam”, a dosłownie co sekundę ktoś próbuje nawiązać interakcję. Już nawet jakiś na oko osiemdziesięcioletni dziadek chce mi wcisnąć haszysz, za chwilę nastolatek zaczepia Souad i z obłędem w oczach żebrze o parę dirhamów. Na początku przyspieszamy kroku, ale w końcu i ona odpuszcza i daje po krótkiej wymianie zdań po arabsku daje mu klika monet. Pytam o co chodziło. „Powiedział, że jest tak uzależniony od haszu, że natychmiast musi iść kupić sobie działkę”.
Kompletnie szalony jest ten Marrakesz, szczególnie nocą. Na każdym kroku można spotkać tutaj różnych zakręconych ludzi z całego świata. Napatoczyłem się na przykład na faceta z RPA, który opłynął kiedyś w ramach swojej podróży życia Afrykę jachtem, a teraz jeździ z żoną po świecie i wygłasza motywacyjne spicze. Pogadaliśmy sobie chwilę o wolności, życiu i Sixto Rodriguezie. Znacie pewnie tego pana z filmu. Szał wokół jego osoby trwa ponoć w najlepsze i co chwilę daje jakieś koncerty w Afryce.
Z jednej strony Marrakesz solidnie wymęczył mnie przez te dwa dni, a z drugiej – żałuję jak nie wiem co, że już jutro mam samolot. Ledwie udało mi się obejść jeden wielki bazar jakim jest centrum miasta i zajrzeć do ogrodów Majorelle. Spokojnie można by tu spędzić miesiąc. Odpowiadam na te kilkanaście wiadomości na Couchsurfingu i przepraszam, że niestety czas goni i nie dam rady się spotkać. Jedyne co poprawiało mi w tym momencie humor to fakt, że tak łatwo i tanio można tu wrócić. Kilka stówek na samolot pana Ryana i kilka godzin lotu z trzygodzinną przesiadką w Stansted i już jesteśmy u stóp Atlasu Wysokiego. Genialna sprawa. Koniecznie do powtórzenia w którąś mroźną zimę.
***
Fajny, inspirujący, a może po prostu przydatny tekst? Podziel się na FB. Z góry dzięki!
***
Podcast o naszej wędrówce przez marokańskie góry z audycji „Gdzie Rzym, Gdzie Krym” w Studenckim Radiu Żak Politechniki Łódzkiej. Rozmawiamy z Patrycją Szynter.
Atlas Wysoki jest gdzieś tam na liście marzeń, więc wpis zapisuję sobie na zaś 🙂
Zaintrygowało mnie to drzewo 😉 Góry oczywiście wspaniałe.
No właśnie, potrzebni są jacyś specjaliści od drzew. Wystraszeni? 🙂
Poparzę później dokładnie, bo rzeczywiście piękne. Stawiam na jakiś cedr.
Piękne zdjęcia
Podpowidzcie, jakie tanie linie latając z Polski do Maroko?
Pan Ryan lata z Modlina przez Stansted do Marrakeszu. 3.5h przesiadki. Pierwszy lot to już za ok. 10E chodzi, do Marrakeszu ok. 30 najtaniej. Jest jeszcze drugie połączenie przez Brukselę, ale wtedy wychodziły mi jakieś głupie 7-godzinne nocne przesiadki.
Jaką porą roku odbyliście tę podróż?
Przełom grudnia/stycznia.
Na fotkach pogoda wygląda super. Cały czas tak było czy zdarzyły się jakieś ulewy albo śnieżyce? Jedziemy w pod koniec stycznia i zastanawiam czy nie zrobić tej trasy w Atlasie – różnie piszą o pogodzie. Poza tym dzięki za fajny wpis!
Ja trafiłem raczej wysokie ciśnienie, zero chmur, pełne słońce i sporo lodu/śniegu w wysokich partiach gór, temperatura w okolicach zera, lekkie mrozy w nocy. Ale w miejscach gdzie chodziłem, czyli ok. 3000 metrów śniegu było na tyle mało, że spokojnie można było chodzić bez zimowego wyposażenia. Jedna noc w 3 sezonowym namiocie i śpiworze z 400g puchu była wyzwaniem, bo temperatura spadła do ok. -4C na 2000 metrów, ale poza tym całkiem słonecznie i ciepło 🙂
Przepięknie! Cudowne malownicze światło się Wam trafiło do zdjęć, te chmurki mmmm 🙂 – chyba każdy by siedział i podziwiał a nie ogarniał obozowisko 😉 Jak zawsze – szacun za dystans! 🙂 Pierwszy wpis jaki czytam – o Atlasie Wysokim bez Toubkala 🙂 Pozdrawiam
No wiesz co, to teraz żałuję, że nie poszedłem. Pewnie wcale nie było tak trudno. Ale co tam, moja emerycka ścieżka też była fajna 😉
Piękne zdjęcia! A historia z kabaczkiem mocna. Właśnie mam taką myśl, że jeśli wrócę do Maroka, to właśnie w góry. I w kaniony, bo one były boskie.
Hah, no to był naprawdę dorodny kawał kabaczka. Nie ma żartów. Najpiękniejszy kanion widzieliśmy chyba w Antyatlasie. O, ten: https://nagniatamy.pl/wp-content/uploads/2016/01/maroko-antyatlas-trekking-jebel-el-kest-aklim-11.jpg
Byłam. Potwierdzam!
Niczym Tony Halik 😉
Cudne 🙂
Zdjęcia takie jak lubię. Klimat oddany, aż chce się wracać 🙂
a nas Marakesz tak przeraził, że jak tylko tam wjechaliśmy to chcieliśmy wyjeżdżać, ale dzikusy jesteśmy i stronimy od ludzi i gwaru, a jeszcze po miesiącu na pustyni byliśmy, więc może to dlatego:)
Pamiętałem dobrze Wasze wspomnienia i starałem się na pozytywnie do tego Marrakeszu podejść, skoro i tak już musiałem w nim chwilę spędzić. Może dlatego, że byłem taki wymęczony i przymulony przez góry (do rowerowania to człowiek jest przyzwyczajony…), nawet nie miałem siły wkurzać się na tych naciągaczy. Uciekać też od nich nie mogłem, bo na prawej stopie miałem taki odcisk, że kicałem prawie na jednej nodze… No więc sobie tak kicałem po tym całym szaleństwie i nawet mi się trochę to spodobało 🙂
Wlasnie sobie siedze w Masakreszu .Nie lubie.
Masakresz? O tym nie słyszałam! 🙂
Anna, coś dla Ciebie 🙂
Co do drzewka to obstawiałbym skarlałą formę Cedrus Atlantica 😉
A wyprawa zacna… samemu się jakoś nigdy na nic nie mogę zdecydować, głównie ze względu na pogodę.. (a podróżuję głównie w celach fotograficznych)
Uwielbiam Wasze zdjęcia! Bardzo chce się rzucić wszystko i od razu, natychmiast jechać do Maroka. Tylko boję się tych kabaczków, bo jako drobna kobietka, bliskiego spotkania z nim mogłabym nie przeżyć ;D
Spedzilam caly grudzien w tripie po Maroku. Imlil byl jednym z tych miejsc, ktore na zawsze zostana w moim sercu.
Milo tak sie cofnac w czasie i za sprawa tego artykulu raz jeszcze tam sie znalezc 🙂 Dobra robota!
Musze wrocic w te rejony, tyle szlakow do wytuptania jeszcze! 😀
Fajne informacje. Lecę do Marakeszu pod koniec stycznia na tydzień i bardzo już ciekaw jestem tego legendarnego miasta. Inspiracja tą podróżą wzięła się z piosenki Loreeny McKennitt „Marrakesh Night Market”.
My ruszamy na Toubkal w czerwcu 2018, w Markeszu juz bylem w 2010 i zaczarowal mnie. Teraz gory. Pierwszy raz tak daleko i tak wysoko wiec sobie czytam. Fajnie opisane chwile i interesujace zdjecia. Gratuluje wyprawy, podziwiam, dystans 200km dla mnie zabojczy.( na azie:)
Hej, ja chcialabym wejsc na Toubkal pod koniec sierpnia, ale nie mam z kim i nie wiem czy samotnie to bezpiecznie i czy termin ok. DanielG byles w czerwcu? Jakies świeże info? Jaka temperatura w drodze na szczyt, jakie warunki?
Jałowiec (juniperus thurifera).
Wow, no tego się nie spodziewałem, że ktoś po dwóch latach zidentyfikuje ten okaz, dzięki 🙂
Jak krajobrazowo odbieracie Atlas i Antyatlas? Wybieramy się w połowie marca do Maroka i mamy dylemat w która część jechać. Chcemy porobić 1-2 dniowe wycieczki górskie. Wydaje się, że w Antyatlasie może być cieplej, ale Atlas wydaje się ładniejszy i mniej suchy (?). Jak jest z roślinnością w niższych partiach o tej porze roku tu i tam?
Oj, to już wszystko zależy czego oczekujesz. Atlas Wysoki ma dużo roślinności w niższych partiach i bardziej imponujące góry, ale nam przyjemniej chodziło się po Antyatlasie. Głównie chodzi chyba o fajne spotkania z ludźmi, mniej turystycznych biznesów, naciągaczy i zaczepiania. W Antyatlasie trochę roślinności i wiosek, w których jest woda też się znajdzie, choć są rzeczywiście bardzo suche, pustynne fragmenty, na których nie ma NIC – my akurat takie miejsca lubimy!
Piękne widoki 🙂 Piękne Maroko !
Zazdroszczę tak wspaniałej wyprawy. W tym roku moja kolej na podbój Maroka.
Zazdroszczę takich podróży! 🙂
Widoki są naprawdę niesamowite 🙂