Pierwsze koty za płoty. Najpierw długo, powoli podjeżdżaliśmy w górę rzeki, potem wspinaczka na pierwszą czterotysięczną przełęcz, a potem piękny zjazd w dół! Tym sposobem dojeżdżamy do pamirskiego plateau leżącego na wysokości +/- 3800 m npm. Przestrzeń, pustka, wiatr… Miejsce bardzo nieprzyjazne do życia, ale jak niesamowicie piękne!
Zapraszamy na foto-wycieczkę.
„Już mam dość” – (c) Mażna. Zdjęcie (c) nasz rowerowy znajomy Konstantin z Niemiec. Po tym, jak przejedzie (mamy nadzieję – ma 65kg bagaż…) Pamir Highway, chce wspiąć się na Lenin Peak.
Polacy na rowery. Kolejny, całkiem spory odcinek trasy M41 pokonaliśmy z Kubą i Darią z Krakowa. Pozdrawiamy!
Ninja Maż. Tak to jest, jak po dwóch miesiącach czterdziestostopniowego upału zawieje „chłodny wietrzyk” o temperaturze 20 stopni… Lekkie przeziębienie murowane.
Alichur, jedno z większych miasteczek na płaskowyżu, gdzie zatrzymaliśmy się na jeden dzień u pewnej rodziny. Bez drzew, z linią energetyczną, w której od dawna nie ma prądu (elektroniczne zabawki ładujemy w nocy, gdy gospodarze włączają generator), kilkadziesiąt glinianych gospodarstw, ze dwa sklepy, hotel, restauracja, meczet, szpital i szkoła z salą gimnastyczną, będącą najwyższą budowlą w okolicy.
A to proszę państwa – posterunek milicji w Alichur.
Szpital w Alichur był w zaskakująco dobrym stanie. Wszystko dzięki funduszom Aga Khan Foundation.
Ruszamy w dalszą drogę. Na poboczu co kilka kilometrów możemy podziwiać przykłady tadżyckiej sztuki współczesnej.
I jeszcze jeden przykład…
Czaszka owcy Marco Polo, pod ochroną…
Czterdziestoletni kamaz wożący krzaki (też podobno pod ochroną…), którymi pamirska ludność pali w piecu, niestety się popsuł i od dwóch dni czeka na naprawę na poboczu drogi.
Znów zjeżdzamy do doliny rzeki i zbliżamy się do Murgabu – największego miasta w tej części gór.
Przed miastem obowiązkowo posterunek i kontrola dokumentów
Za Murgabem czeka nas najwyższa przełęcz na naszej trasie – Ak-Baital, 4655 m npm. Pechowo trafiamy na okropną pogodę – deszcz i wiatr w mordę. Na zdjęciu ostatni fragment asfaltu.
Wjechaliśmy! Przełęcz Ak-Baital 4655 m n.p.m. Brzmi groźnie, ale bardzo stromo jest dopiero na ostatnich trzystu metrach, a na samym końcu za ostatnim śmiertelnym zakrętem jest minimum 12% w górę. Wysokość robi swoje – mimo naszego dość dobrego kondycyjnego przygotowania, momentami naprawdę ciężko było złapać oddech. Na górze niespodzianka – pogoda poprawia się, jest słońce, są widoki!
Zjazd z przełęczy – czasem naprawdę warto, nawet kosztem startych hamulców, zatrzymać się i spojrzeć za siebie!
Mażna w dół, jaki w górę.
Biwaczek na 4300 m npm. Wielki kamień idealnie chronił namiot przed wiatrem.
Tymczasem już od kilkudziesięciu kilometrów jedziemy wzdłuż Wielkiego Płotu Chińskiego. Ciekawostka: płot stoi oczywiście po stronie Tadżyckiej, o wiele dalej od oficjalnej granicy. Mimo wszystko, czasami Chińska Republika Ludowa otwiera swoje podwoje…
Cmentarz w okolicy jeziora Kara-Kol. Ogon jaka czuwa nad duszą zmarłych.
Tę rzekę Janek pokonał jeszcze koncertowo, ale na kirgijsko-tadżyckiej ziemi niczyjej czekała niestety nieco głębsza… Pierwsze parę kroków po kamieniach sprawnie, a potem rów, plusk, i rower został niemal porwany przez rwący nurt… Na szczęście sakwy Ortlieb są rzeczywiście nieprzemakalne i haki trzymają się bagażnika mocno. Ostatecznie niemiecka technologia oraz polska siła i determinacja wygrały z nurtem rozszalałej po letnich opadach rzeczki. Tymczasem Mażna sprytnie poczekała, aż nadjedzie busik z turystami, bez zbędnych ceregieli wsadziła sakwy do środka, a przeniesienie samego rowerka to już łatwizna!
Ostatnie kilometry Tadżykistanu dały nam w kość, męcząc fizycznie i psychicznie. Pamir pożegnał nas piekielnym wiatrem, jak na nasze wyczucie minimum 80km/h w twarz. Ciężko było jechać czy wręcz tyko utrzymać równowagę. Co gorsza, ciśnienie zmieniało się jak szalone – wysokościomierz baryczny skakał drastycznie w górę i w dół. A przed samym posterunkiem pograniczników czekał na nas jeszcze ostatni stromy podjazd…
..ale w końcu po kilku godzinach walki udało się – wjechaliśmy na ostatnią przełęcz niemal 4300 m n.p.m., już oficjalnie poza terytorium Tadżykistanu.
Wspaniałe widoki.
Szkoda, że nie można polubić na przykład trzy razy.
Jedziecie ciągle M41 do Osh?
przepięknie 🙂
nuda. nie ma bloków?
śledzę waszą wyprawę…podziwiam!!! 🙂
Bloki są tutaj, w mieście Osz.
Uff, od razu jestem spokojniejszy.
Piękny krajobraz, jak na razie ten „punkt” waszej podróży najbardziej mi się podoba
Holikał! Co za widoki!!!
P.S. Trochę mało zielono jakby… 🙂
Central Asia <3
Rewelacja!
widoki bajkowe – dla mnie to to też faworyt, póki co 🙂
Nice to have met you several times on the road.
Great pictures! All the best.
Very nice photos! Which camera do You use? thanks, Sepp!
Sepp: Sony NEX-5.
A dlaczego Gaz51 nazywasz Kamazem?